Nie sposób nie zauważyć, jak wielkim szacunkiem Islandczycy darzą kulturę. Jest obecna właściwie na każdym kroku, który stawiam na ulicach tej wyspy. Co chwilę odbywają się tutaj przeróżne koncerty, od tych wielkich i masowych, przez małe klubowe do najmniejszych, ulicznych wystąpień. Nie samymi koncertami jednak Islandia żyje – wystawy sztuki, pokazy tańca, występy teatrów, właściwie każda forma sztuki jest na wyciągnięcie ręki. Bardzo często w Polsce ludzie nie chodzą do teatru, bo jakoś nie po drodze, trzeba się ładnie ubrać i po co to wszystko. Tutaj teatr jest otwartą formą, która bardzo często wychodzi na ulicę i prezentuje się zwykłym przechodniom.
Menningarnótt – czyli Noc Kultury, to wydarzenie absolutnie niesamowite. Przez jeden dzień, 20. sierpnia, stolica Islandii zaprezentowała każdą możliwą formę sztuki. Program zajmował kilka stron, trudno było zaplanować dzień, kiedy w tym samym czasie obdywało się świetne koncerty i wystawy.
Wczesnym rankiem rozpoczął się maraton, w którym udział wziąć mógł każdy. Ósma rano, to jednak zbyt wczesna pora jak dla mnie. Poranek należał do dzieci, mnóstwo warsztatów dla milusińskich i ich rodziców. Mi udało się zebrać w południe, na placu Ingólfstorg, minutę od mojego mieszkania, już szalał Páll Óskar, lokalne bożyszcze kobiet i gejów. Ubrany w srebrny, połyskujący kombinezon biegał po scenie w rytm swoich największych przebojów z najnowszym La Dolce Vita, którego nie dało się nie usłyszeć pięć razy dziennie w radio. Pogoda dopisywała, co nie było takie oczywiste, gdyż ostatnie dni były mocno kapryśne. Zbliża się 14-00, Myrra Rós występuje w sklepie Kraum, tuż obok placu. Pięknie zaprojektowany budynek z eleganckim wnętrzem, kilkanaście osób i maleńki kącik, w którym przygotowuje się już Myrra i jej chłopak Andrés. Pól godzinny występ składający się z najlepszych utworów, m.in: Animal, Sail on, The House the Home, Láru Lag. Irytowali jedynie ludzie, którzy przechadzali się po sklepie. Po koncercie wycieczka do głównego muzeum – Listasafn, gdzie można obejrzeć wystawę Guðmundura Guðmundssona, znanego jako ERRO – postmodernistycznego artystę, którego niesamowite kolaże i instalacje robią wrażenie. Ponadto projekty z zeszłorocznego Reykjavik Fashion Week, które momentami przypominały futurystyczne pokazy Alexandra McQueena. Pora wybrać się do Bar11, gdzie na 16-00 zaplanowany jest koncert Lockerbie. Po drodze Factory, w którym miał miejsce ogromny kiermasz z używanymi rzeczami. Przygrywali Dj’e sprzedający limitowane koszulki z kolekcji islandzkiego porjektanta MUNDI. Dotarłem na miejsce, zamawiam piwo i znajduję miejsce pod sceną. Lockerbie grają pół godziny po planowanym czasie, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Jest ciepło, świeci słońce i piwo ewidentnie robi swoje. Koncert był krótki, ale jakościowo znakomity. Coś jest w tych dzieciakach urzekającego, co przykuwa uwagę i sprawia, że ich koncerty są moimi ulubionymi ostatnio. Nie rozczulam się zbytnio, gdyż o 18-00 mają grać ponownie. Przgapiłem koncert Berndsena, idę więc przejść się po mieście. Nie sposób się nudzić tego dnia, każde miejsce ma do zaoferowania coś wyjątkowego. Trafiam do domu, w którym odbywa się mini-koncert, wystawa, instalacje, filmy z projektora, i muzyka, która leci z pralki. Dodatkowo zjadam naleśnika i wędruję dalej. W Harpie koncert Teitura, artysta z Wysp Owczych, który znany jest ze współpracy z Ane Brun. Jestem zmuszony opuścić jego koncert, idę do domu po kurtkę i idę pod Sjoppan, zakład fryzjerski, pod którym ustawiono już scenę. Lockerbie grają ponownie, tym razem z lepszym nagłośnieniem i większą ilością ludzi. Znakomita energia, która udziela się wszystkim unosi się w powietrzu. Kilka piosenek wystarczyło, bo skutecznie poprawić mi humor. Po koncercie udaje się na rozmowę z ich menadżerem i zakup ich albumu. Nie mam dużo czasu, bo już na scenie Samaris – objawienie ostatnich miesięcy. Zwycięzcy Battle of the Bands, elektryzujące trio, które niesamowicie intryguje. Zaczynają leniwie, delikatne dźwięki ich ciągle powstającego materiału. Nie mogę oderwać wzroku od Jófríður – wokalistki, która w swojej sukience wygląda jak wyjęta z innej epoki. Siadam na chodniku i oddaje się tym niesamowitym dźwiękom. W połowie koncertu uwagę wszystkich skupia starsza pani ubrana od stóp do głowy na czerowono. Podchodzi po scenę, kładzie swoją reklamówkę na ziemi i rozpoczyna swój hipnotyzujący taniec, który po chwili wywołuje salwy uroczego śmiechu wszystkich zgromadzonych. Nawet Jófríður nie wytrzymuję i wybucha śmiechem przerywając utwór. Niezwykle uroczy moment. Po niewiele ponad półgodzinnym występie trio schodzi ze sceny w towarzystwie burzy braw. Biegnę na Grettisgata 5, pod balkon mieszkania duetu Heima. Małżeństwo Elin i Rúnar zorganizowali na swoim balkonie koncert. W sobotnie wieczór spotkali się Myrra Rós, Heima oraz Low Roar – amerykański artysta, który od roku mieszka na Islandii. Ludzie usadowli się pod balkonem i rozpoczyna Myrra Rós. Jej piosenki znam już właściwie na pamięć, wszak to chyba dwudziesty jej koncert. Szczerze wielbię również Low Roar, pana który jest połączeniem Jónsiego z Sigur Rós i Chrisa Martina z Coldplay. Jego debiutancki album to piękne folkowe utwory, które zainspirowane islandzką zimą mogą być traktowane jako muzyka islandzka. Heima występuje na koniec, przecież to ich balkon. Ich muzyka jest połączeniem folku i country, pani wygląda jak Magda Gessler, pan jak uliczny grajek. Grają od wieków, pięć lat spędzili w Chinach, gdzie wydali swój pierwszy album. Wrócili do domu i tutaj planują karierę. Zmierzam powoli w kierunku Harpy, po drodze idę jeszcze na Ingólfstorg, tam Páll Óskar gra swój wieczorny koncert. Jest kolorowo i śmiesznie. Tłum pod sceną śpiewa razem z artystą, wszyscy tańczą i klaszczą. Idę pod Harpę, gdzie gra żywa legenda Islandii – Bubbi Morthens, artysta absolutnie kochany na wyspie. Staram się nie słyszeć tej irytującej muzyki reggae, od której krwawią mi uszy. Czekam na pierwsze zapalenie świateł Harpy, które ma ponoć być czymś spektakularnym. Po nich pokaz sztucznych ognii. Po czterdziestominutowym oczekiwaniu, Harpa zapala kilka marnych światełek, które rozczarowują dość potężnie. Sztuczne ognie również nie były niczym powalającym, więc zawiedziony udaje się ze znajomymi na imprezę. Imprez było do woboru do koloru, kończyły się o świcie, jak jeden mąż. Jeszcze nad ranem stolica oblepiona była śmieciami i pijanymi ludźmi, którym nie udało się trafić do domu.
Kultura celebrowana, umiłowana, udekorowana sztucznymi ogniami i oblana hektolitrami piwa. Dzień pełen wrażeń.