Minęło zaledwie 8 miesięcy i Halla Norðfjörð powróciła do naszego pięknego kraju. Tym razem z nowym wydawnictwem. We wrześniu zarejestrowała w Kopenhadze materiał na nową EPkę – „When I go”. Znalazło się na niej 5 utworów, wszystkie napisane i wykonane przez wyżej wymienioną, a nad produkcją czuwał Rasmus Glendorf.
Zanim dotarłam do zawartości muzycznej, moją uwagę zwróciła oprawa wizualna. Okładka przedstawia się niepokojąco, co w moim przypadku uruchomiło automatycznie tryb myślenia na innych częstotliwościach, by wsłuchać się w to głębiej. Kolejny krok w podróży przez to wydawnictwo – sama płyta. Własnoręcznie podpisywana przez autorkę. Wyglądem przypominająca malutką płytę winylową, aż prosi się o odwrócenie na stronę B… jeśli wierzyć ścieżkom.
Pierwszym utworem jest tytułowy „When I go”. Refleksyjny początek, bo kiedy pójdę, gdzie chcę, to czy znajdziesz mnie ponownie? Halla zdążyła nas już trochę przyzwyczaić do swojego ciepłego głosu i sposobu gry na instrumencie. Delikatnych dźwięków, jakie potrafi z niego wydobyć. Jest w tym utworze coś takiego, co ciężko określić słowami, a powoduje, że potrafi się zagnieździć w podświadomości i ujawniać niespodziewanie z dala od jakichkolwiek źródeł dźwięku.
Kolejna piosenka będzie zapewne gratką dla entuzjastów używania przez Islandczyków rodzimego języka w swoich utworach. „Og nú” (I teraz) jest bardziej dynamiczna od poprzedniczki przez rozłożenie akordów. Do tego bez trudu daje się wyłowić dźwięk przesuwania dłoni po strunach, kiedy Halla zmienia chwyt, co niektórych może irytować, ale według mnie buduje nastrój i dodaje uroku.
„The Bridge”, którą można było po raz pierwszy usłyszeć u nas, utrzymuje dynamikę na płycie. W porównaniu do wcześniejszego materiału, nowe utwory okazują się bardziej wyraziste. Czuć w nich więcej ładunku emocjonalnego. I to nie tylko przez melodię. Halla umiejętnie wykorzystuje swój głos, niemalże jak drugi instrument.
Po „The Bridge” następuje „More than this”. Z wokalu znika determinacja i powraca znana nam delikatność akcentowana przez gitarę. Nie jest już tak szybko, a całość wydaje się brzmieć bardziej dojrzale i niezmiennie nie daje od siebie odwrócić uwagi.
I w końcu docieramy do „Maybe”. Chyba jest to najpiękniejszy utwór na płycie. Tekst o niełatwych relacjach międzyludzkich wysuwa się na pierwszy plan, pozostawiając słuchacza w ciszy, że stwierdzeniem, że wszystko jest poprzewracane do góry nogami i nie tak jak być może powinno być.
16:56 – tyle dokładnie trwa materiał z tej płyty. Z jednej strony tylko tyle, z drugiej aż. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam czas w odtwarzaczu. Przy muzyce Halli Norðfjörð da się wyłączyć i odpłynąć w świat, który maluje nam dźwiękami. Potrafi skupić na sobie uwagę do ostatniego trącenia struny i pozostawić lekko odurzonego słuchacza w chwili niepewności, by wszystko wybrzmiało.
Nie jestem w stanie uciec od porównania obu wydawnictw Halli. Debiut był dobry, acz nigdy nie wciągnął mnie w takim stopniu, jak stało się to przy „When I go”. Rok to może niewiele, ale wystarczająco dużo, by zostawić ślad na człowieku, dając inspirację do materiału pełniejszego i głębszego.
Tracklista:
1. When I Go
2. Og Nú
3. The Bridge
4. More Than This
5. Maybe