Iceland Airwaves 2013 (II)

Iceland Airwaves 2013

Halloween, Wszystkich Świętych, a w Reykjavíku pojawia się już bożonarodzeniowy wystrój wnętrz. Mała choinka w Stúdentakjállarinn, łańcuchy choinkowe w English Pub. Zaczyna być serwowane świąteczne piwo o specyficznym smaku. Muzyczne święta Bożego Narodzenia – Iceland Airwaves. Do koncertowej uczty dołączyć można wszędzie – w hostelach, barach, sklepach muzycznych czy odzieżowych.

Skoro już o Stúdentakjallarinn mowa – miejsce to zagościło dopiero teraz w planie jazdy Iceland Airwaves, bowiem studencka piwnica otworzyła swoje podwoje dla klientów w grudniu 2012 roku. Przestronna sala, w której odbywają się dość często koncerty, więc z nagłośnieniem nie powinno być problemów. Jeśli jest się wybitnie leniwym (wróć, głodnym…), można nawet konsumować obiad, oglądając występ. Coś w stylu białych kanap na Sacrum Profanum.

Muzyczną środę rozpoczął koncert Leaves. Na scenie Stúdentakjallarinn zespół zaprezentował głównie nowe utwory ze świeżo wydanej płyty See you in the afterglow. Miałam okazję posłuchać ich już drugi raz i zdecydowanie wysyłają mnie w podróż w przeszłość do czasów gimnazjum, słodkiego brit-popu. W 2007 roku zapadli mi w pamięć jako islandzki Coldplay. Dziś mogę do tego dorzucić jeszcze skojarzenia z Super Furry Animals. Nowa płyta dobrze brzmi na żywo, długo na nią musieliśmy czekać. Przyjemnie, melodyjnie, ciepło.

Po Leaves młoda formacja Kjurr przejęła scenę. Ledwie w ubiegłym miesiącu miała premierę ich debiutancka EPka zatytułowana Brak, a już grają na koncertach nowe utwory, wróżące dobrze na przyszłość. Pierwsza sprawa, która rzuca się w oczy (i uszy) to perkusistka. Na tym festiwalu doświadczyłam także występu pewnego już poważanego islandzkiego zespołu z m.in. trzema gitarami elektrycznymi i kobietą na pokładzie, gdzie w każdym utworze co najmniej dwie gitary grały identyczny motyw, a rola kobiety ograniczała się jedynie do obsługi tamburynu i marakasów. Nic nie poradzę na to, że przez cały występ myślałam o tej dziewczynie z Kjurr, która chodzi jeszcze do liceum, a na perkusji zasuwa, aż miło. Ale żeby tylko bębniła. W jednym utworze ogarnia perkusję, pad i syntezator. Wraz z tą perełką na scenie występują także śpiewający gitarzysta i wspierający go wokalnie basista. Dobre brzmienie, chwytliwy bas. Chwilami czułam, jakbym miała namiastkę Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach. Czekam, jak się dalej rozwiną.

Bandcamp

Cud logistyczny – dostać się z Stúdentakjallarinn do Kex Hostel w 10 minut. Tylko po to, żeby zobaczyć kolejkę do wejścia długą na co najmniej 2 godziny. Pomyślałam – Kex jest przereklamowany w czasie festiwalu Airwaves. Dnia następnego plułam sobie w brodę za te słowa, ale o tym opowiem następnym razem. Czasem lubię, kiedy zespoły się spóźniają. Tak jak Saytan w Lucky Records. Dawno temu dostałam linka do nagrania live tego kwartetu math-rockowego. Stwierdziłam wtedy, że goście wymiatają, w końcu to nic dziwnego – muzyka instrumentalna w większości przypadków jest poruszająca. Na czas dłuższy o nich zapomniałam i widząc tę zmutowaną kolejkę do Kex Hostel na koncert Emilíany Torrini, błogosławiłam w duchu właściciela Lucky Records za Saytan o tej samej porze. Nie popełniłam drugi raz błędu zaniechania, o nie. Czterech Islandczyków po prostu odpływa w świat agresywnego post-rocka, nie tracąc przy tym absolutnie kontroli nad instrumentami. Porwali mnie totalnie. Shot!

Wracając do opóźnień w rozpoczynaniu koncertów – na niektóre zespoły warto czekać. W Loft Hostel (kolejna nowa miejscówka na mapie tegorocznego Airwavesa) pewien turysta zapytał mnie, dlaczego wybrałam akurat Oyama, skoro mają już 20 minut spóźnienia ze względów technicznych. Mam nadzieję, że po ich występie zrozumiał, dlaczego cenię ich muzykę. Zespół przedstawił sporo nowego materiału. Debiutancki album zapowiada się w dobrym świetle, bardziej przemyślany, nie przekombinowany, z większą ilością żeńskiego wokalu. Pojawia się też chwilowo trzeci wokal – tak, pozwólcie śpiewać swoim basistom. Nie zapomnieli na szczęście o największych atutach debiutanckiej EPki. Nowy Golden Snow i wydany już The Garden tworzą teraz idealny finał koncertu, wysyłając słuchacza w otchłań gitarowej ściany dźwięku z rosnącą jak grzyby po deszczu dynamiką i intensywnością. Członkowie Oyama mieli w tym roku nie lada zadanie do wykonania po tym, jak podczas ubiegłorocznego edycji zawiesili sobie wysoko poprzeczkę. Wydaje mi się, że dali temu radę. Z ciekawostek – ponoć ich psychodeliczny shoe-gaze z elementami noise’u jest tak głośny, iż Ólafur Arnalds zażyczył sobie, by przerwać ich koncert w Harpie ze względu na złe warunki akustyczne, zagłuszające jego występ z orkiestrą symfoniczną… ale w Loft zagrali tak:



Video streaming by Ustream

Na samą myśl o występie Apparat Organ Quartet przestępowałam już z niecierpliwością z nogi na nogę. W tym samym miejscu w Harpie, gdzie została wyciągnięta wtyczka Oyama, bo zachowywali się za głośno ze swoim repertuarem, wystąpił kultowy kwartet… w składzie trio – bez perkusisty. Z racji powiększenia się rodziny – został usprawiedliwiony. Panowie zagrali raczej kołysanki-usypianki dla nowej istoty w muzycznej rodzinie. Poruszyło mnie to, że koncert okazał się niesamowitą celebracją dźwięku. Niezbyt często ostatnio zdarza się, że Apparat Organ Quartet gra w Islandii. Tym bardziej doceniłam kruchość i delikatność ich unikalnego sprzętu o długim żywocie. Jest ciekawie, można oddać się obserwacji, czy coś się jednak rozłączy, przestanie działać, takie niespodzianki. Delikatna perełka, mój islandzki Kraftwerk. A było dokładnie tak:

Tak się składa, że niemalże każdy dzień festiwalu w części off-venue kończył się dla mnie w Bar 11 – miejscu, do którego nigdy bym nie poszła na piwo, ale że miewają dobre koncerty, więc… trafiam tam dość regularnie. Zazwyczaj wszelka muzyka na żywo króluje w sali w piwnicy, jednak na parterze baru na czas festiwalu także wyrosła scena. A na niej elektroniczny Nolo. Oj, jakże mi wtedy trzeba było takiego poprawiacza humoru! W tym roku do składu dołączył perkusista – muzyka Nolo zyskała na energii, rozwinęła się w tanecznym rytmie, a swoje eksperymentalne skomputeryzowane zabawki uzupełnili o żywy bas (tak!). Chłopaki zaczynają śpiewać i od razu robi się ciepło, ba, gorąco, znów jest środek lata, wakacje w Reykjavíku. Aż ciężko się nie uśmiechnąć, wyginając śmiało ciało na lewo i prawo.

Bandcamp

W sobotę miał zagrać Biggi Hilmars. Przygotowałam się mentalnie do akrobatycznego cudu, by zmieścić się w księgarni, bowiem nagle w sobotę jakby przybyło uczestników Iceland Airwaves i nawet we wczesnych godzinach miejsca koncertowe były zapełnione. Zmiana planów – to taki stały element gry festiwalowej. Mrok Skuggabarinn mnie pochłonął, a tam pod oświetloną na czerwono dyskotekową kulą nie bez problemów zmieścił się cały skład Útidúr. W sobotnie popołudnie siedziałam w hotelu Borg, a oni grali tak jak wtedy, przed trzema laty na off-venue, od którego zaczęła się moja przygoda z nimi, świeżo po wydaniu debiutanckiej płyty, gdy jeszcze nie robili wycieczek w rejony taneczne, a bardziej mogli kojarzyć się z folkowym Orphix Oxtra. Czułam się przyjemnie podrapana za uchem, jak kot. Nareszcie! Pierwszy raz też miałam okazję podziwiać jak Kristinn gra na pianinie. Oprócz tego śmiga też na saksofonie, taki bonus, ale ciężko oderwać od niego wzrok, gdy trzyma ręce na klawiaturze. Albo raczej, gdy rozmazują się one na pianinie, bo w takim tempie naciska klawisze.

Niedziela dniem kaca albo przynajmniej granicznego wyczerpania organizmu. Właściwe koncerty skończyły się w nocy, spora część festiwalowiczów pojechała wymoczyć się w Błękitnej Lagunie. Mózg już nie przetwarza odpowiednio informacji, zatem trafiłam w progi Kex Hostel. Co mnie tam wiodło? Grunt, że trafiłam akurat na Japam. Idealna muzyka na kaca. Tym razem Siggi – z Mínus, także m.in. autor okładki genialnego Enter 4 Hjaltalín – wystąpił solo, jedynie ze swoją gitarą, syntezatorem i laptopem. Podróż niemalże astralna w dźwięki rozmazanej elektroniki, otoczonej lekkim dymem o podejrzanym zapachu. Delikatność eksperymentalnych dźwięków, która pomaga chociaż na chwilę znaleźć się z daleka od świata. Pełny relaks.

Koniec. Spodziewałam się morza łez, rękawa zamiast chusteczki i tych spraw. Chciałam zamiatać się na szufelkę i sklejać Kropelką, bo oto Dikta, która dostarcza tylu wzruszeń. Dikta! Tymczasem na żadnym występie podczas festiwalu się tak nie ubawiłam, jak na tym. Haukur, wokalista, dnia poprzedniego wylał wodę na swoje klawisze, więc mieliśmy nieplanowane efekty – „nowe aranżacje”, uzupełnione o dźwięki-duchy. W pewnym momencie nastąpiła ogólna wesołość do tego stopnia, że Haukur nie był w stanie śpiewać, bo tak go rozbawiły fałszywe nuty, o które nikt nie prosił, a samoczynnie się pojawiały. Oczywiście, nie było źle, taka wodna muzyka uczyniła ten koncert tylko bardziej wyjątkowym. Z pewnością członkowie zespołu zapamiętają ten występ na długo, bo dowcipne klawisze podczas próby udawały, że są we względnie dobrej formie, zanim zaczęły robić psikusy. Panowie zagrali w zapchanym do granic możliwości barze Dillon swoje killery – Breaking the waves, What are you waiting for? i Thank you, nie zabrakło też nowej piosenki (ku uciesze Haukura – bez udziału klawiszy). Właściwie tłum w Dillon nie jest niczym nadzwyczajnym, ale to zbiorowe wyjście publiki tuż po koncercie… jak święta, święta i po świętach.

Dikta – Just getting started, Aachen September Special 2013 from Cherry RedGirl on Vimeo.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na święta dostałam tyle prezentów. Taka byłam grzeczna w tym roku?! Każdy koncert pieczołowicie rozpakowywałam. Bo warto. Te wyżej wspomniane trafiły na półeczkę „lepsze”, „godne polecenia”, „czemu nie grają w Polsce?”. Ale o wisienkach na torcie będzie następnym razem. A teraz powiem Wam, że niewiele jest rzeczy piękniejszych niż widok zorzy polarnej z muzyką Hjaltalín na żywo podczas koncertu w Muzeum Sztuki.

Written By
More from úlfurinn
Kolejny koncert Árstíðir w Polsce!
Dokładnie za tydzień na scenie krakowskiego klubu Kwadrat pojawi się indie-folkowy zespół...
Read More
Leave a comment