Emilíana Torrini to artystka, na którą musiałem się nieco naczekać, by zobaczyć i usłyszeć ją w Polsce. Myślę, że tego koncertu wyczekiwałem bardziej niż koncertu Sigur Rós, którzy są moją islandzką, muzyczną miłością. Bo w zasadzie to od nich zacząłem odkrywać co w magmie piszczy. I odkrywając artystów z księżycowej ziemi natrafiłem na ciekawe połączenie, bo islandzko-włoskie brzmienia, czyli właśnie na Emì. Występowała co prawda na Openerze i na Halfway Festival w Białymstoku, ale za każdym razem praca, praca, praca. Płytka, w której się zakochałem? Fisherman’s Woman. Klimat, minimalizm i to ciepło bijące z tego krążka.
W końcu pojawiła się świetna okazja, aby usłyszeć ją na żywo, bo okazało się, że Torrini w ramach promowania swojej ostatniej płytki Tookah wyrusza w trasę i pojawia się w warszawskim Basenie, gdzie – jak zauważyłem – gra sporo islandzkich artystów. Było to miłe zaskoczenie.
Koncert miał się rozpocząć o godz. 20. Zaczął się pół godziny później. Ludzi na początku niewielu. Z minuty na minutę Basen (tak, to był kiedyś prawdziwy basen) zaczął się jednak wypełniać. Scenę zdominowały niebieskie światła. Ludzie między sobą rozmawiali o artystce, o ostatniej płycie, o muzyce z Islandii. Jedni mieli dylemat nad wskazaniem najlepszego krążka Torrini, inni zastanawiali się, co będzie nam dane usłyszeć na koncercie. Więc i ja się zacząłem nad tym ostatnim zastanawiać. Przeczuwając, że będzie to dość ciepły, w pewien sposób oszczędny koncert, bogaty w emocje…
Na scenie pojawili się muzycy. Oczywiście wielkie brawa. Poznaję te dźwięki. Tak… to Tookah. W pewnym momencie, dosłownie na chwilę przed rozpoczęciem śpiewu wyskakuje Emilíana i zaczyna śpiewać. Wyglądało to cudownie; wszyscy muzycy wokół niej oświetleni niebieskim światłem, a sama artystka w czerwonej sukni, cudnych kolczykach z ptasimi piórami i wielkim uśmiechem na twarzy. Po utworze przywitała się z nami i powiedziała, że niesamowicie się cieszy, że w końcu może być w Warszawie i zagrać tutaj, że to JUŻ jest dla Niej niesamowity wieczór. Po Tookah były trzy kolejne utwory z ostatniego krążka: Home, Animal Games, Caterpillar. Póki co świetnie, świetnie, świetnie. Później to, co chciałem usłyszeć: Sunny Road, Autumn Sun. Jedne z najcudowniejszych utworów Torrini. W nich było właśnie to ciepło, o którym wspomniałem wcześniej. Po Autumn Sun Emilíana powiedziała nam, że każdy chce, aby dla kogoś napisać utwór. Dla chłopaka, kobiety, męża, kogokolwiek. I wielu artystów pisze dla swoich miłości, a ona postanowiła napisać utwór dla swojej cioci – chodzi o utwór Elísabeth. Później utwory, które dość dobrze znam – Life Saver, Birds, Today Has Been OK. Cudowniej być nie może. Dalej trochę więcej ruchu, bo Big Jumps, Me and Armini, mroczne Blood Red wraz z When Fever Breaks. Między tymi utworami podziękowała za śliczny wieczór, przedstawiła artystów. Od czasu pierwszej trasy koncertowej Myrry Rós nie widziałem tak roześmianej artystki.
Artystka zagrała jeszcze jeden utwór i muzycy po prostu zeszli ze sceny, ale publiczność przywołała band oklaskami, dzięki czemu usłyszeliśmy jeszcze Beggar’s Prayer, Summer Breeze. I artyści zrobili kolejne podejście, by zejść ze sceny. Po kilku kolejnych minutach jednak znów wrócili, Emilíana stwierdziła, że kocha polską publiczność, podziękowała ponownie za koncert. Perkusista zaczął grać, Torrini skacząc zrzucała swoje buty. Po perkusji od razu poznałem, że będzie wesoło, bo zabrzmiało Jungle Drum. Byłem pozytywnie zaskoczony. Jak wiadomo ten utwór powoduje, że nikt nie jest w stanie stać bez ruchu, bo to jest zwyczajnie awykonalne i muzyka sama wprawiła ludzi w ruch. Wielkie brawa! Emilíana dodała, że specjalnie dla nas zagra jeszcze jeden utwór, którego na pewno nikt z nas nie słyszał, ponieważ napisała go niedawno. I zagra to specjalnie dla nas. I tak oto wisienką na torcie był utwór Echo Horse. Cudowna kompozycja, w której po prostu się zakochałem. A sama artystka tak jak na początku nagle znikąd się pojawiła, tak na końcu nagle wyskoczyła zza scenę. I nikt już jej nie widział.
Koncert idealnie wpasował się w mój nastrój. To było dokładnie to, czego potrzebowałem. Wracając do domu, cały czas w głowie brzmiała mi muzyka, a Emilíanę po prostu pokochałem. Za to, jaka jest na scenie, za prawdziwość, za wydurnianie się kiedy jest okazja. Bije od niej tak cudowne ciepło. I dzięki temu, co zobaczyłem i usłyszałem wiem, co to jest tookah.
Zobacz galerię zdjęć z koncertu.
Foto: Sławek Zontek