Jeden album, trzy płyty, 108 minut muzyki. Dźwięków nagranych kilkanaście lat temu, ale dotąd nigdy niezebranych w jednym miejscu i niewydanych. Frakkur, czyli Jón Þór Birgisson w swojej kolejnej odsłonie. Jedna z tych płyt, których w 2018 roku nie sposób pominąć.
O tym, że Jónsi nagrywa własne utwory wiedzieliśmy od dawna. I nie chodzi o solowy projekt, który powstał w przerwie twórczej Sigur Rós i na fali popularności grupy opłynął koncertowo cały świat. Wiedzieliśmy, że Jónsi już na długo przed tym wydarzeniem nagrywał utwory dla siebie, do szuflady. Trzeba było jednak czekać aż 18 długich lat, żeby Frakkur – bo tak od początku nazywał się ten projekt – mógł ujrzeć światło dzienne.
To kolejna z tożsamości muzycznych artysty, bardzo istotna dla zrozumienia twórczości i ewolucji muzyki Sigur Rós. Nagrania Frakkur powstawały bowiem w latach 2000-2004, a więc w czasie pomiędzy albumami „Ágætis byrjun” i „Takk”. To przecież najważniejszy okres w twórczości grupy, dokładnie w połowie tego okresu nagrany został album „()” i to właśnie wtedy świat tak naprawdę usłyszał o Zwycięskiej Róży.
Frakkur
Każda z trzech płyt powstawała mniej więcej przez rok. W różnych okolicznościach i z wykorzystaniem różnego sprzętu. Są tu więc utwory nagrane przez Jónsiego w jego domu w Reykjaviku. Inne zarejestrował w różnych hotelowych pokojach, podczas tras koncertowych Sigur Rós, a nad kolejnymi pracował w USA, w domu swojego partnera Alexa Somersa. Najstarsze z utworów (z lat 2000-2001) powstały przy pomocy Fruity Loops na pierwszym laptopie Jónsiego, nazwanym przez niego czołgiem z powodu niewiarygodnie nieporęcznego rozmiaru. Ta pierwsza część (SFTLB), to zapis zawiedzionej miłości do heteroseksualnego chłopka z Reykjaviku. Nagrywanie tych dźwięków było dla Jónsiego sposobem na uleczenie złamanego serca.
Część druga (TB – lata 2002-2003) to nagrania, które powstały w pierwszym domowym studio Jónsiego, w małym mieszkaniu w Reykjaviku. Miniaturowe studio składało się m.in. z Yamahy RS-7000 (nazwanej „szarą maszyną”), na której Jónsi samplował dźwięki zabawek kupowanych w miejscowych sklepach ze starociami. Ten czas wspomina, jako okres czystej zabawy i twórczej energii.
Ostatnia z części (PP) powstawała w latach 2003-2004 w Cambridge (USA), w przerwach między koncertami Sigur Rós. W tym czasie Alex zaznajomił Jónsiego z programem Logic, który w połączeniu z Yamahą VSS-30 posłużył do samplowania głosu. Proces powstawania ostatniej z trzech płyt był niezwykle spontaniczny i ekscytujący.
Niewiele brakowało, a nigdy nie usłyszelibyśmy utworów Frakkur. Przez wiele lat Jónsi i Alex myśleli, że zostały one bezpowrotnie utracone. Jónsi nie zrobił kopii zapasowej dysku, na którym się znajdowały, a który uległ uszkodzeniu. Szczęśliwie, okazało się jednak, że Alex pożyczył roboczą płytę CD z zapisanymi utworami komuś ze swoich bliskich przyjaciół w Bostonie. Nagrania wróciły niemal dekadę później ratując utwory Frakkur od zapomnienia.
Skomplikowane losy utworów Frakkur, długi czas ich powstawania, ogromne zróżnicowanie sprzętu, wykorzystanego do ich nagrania… To wszystko sprawiło, że nie są one do końca spójne brzmieniowo. Całość została jednak poddana masteringowi przez Taylora Deupree, a efektu końcowego możecie posłuchać sami. I choć takiego Jónsiego w pełnej odsłonie jeszcze nie znaliśmy, to patrząc dziś na jego kompletną dyskografię możemy doszukać się pewnych części wspólnych w nagraniach Sigur Rós (BA BA TI KI DI DO – 20-minutowa płyta z zapisem muzyki do spektaklu tanecznego Merce’a Cunninghama – Split Sides, drugą połowę muzyki nagrało Radiohead). Sporo pomysłów i dźwięków rodem z Frakkur znalazło się na kolejnym albumie grupy – Takk. A potem już na stałe zagościło w ich brzmieniowym spektrum. Zresztą nie tylko ich, bo np. PP6 jest czymś w rodzaju pierwszej wersji utworu Seoul Amiiny. Z kolei PP7 bardzo przypomina brzmienia ostaniego, moim zdaniem wybitnego wydawnictwa, współtworzonego przez wielu artystów – Liminal.
Dodam tylko, że premiera Frakkur miała miejsce podczas wielkiego wydarzenia artystycznego, zorganizowanego przez Sigur Rós – festiwalu Norður og Niður. Chyba nikt nie mógł wyobrazić sobie lepszego miejsca i momentu na wydanie takiego albumu. Oby tylko trudne i przykre wydarzenia, które nastąpiły już po festiwalu nie odbiły się na twórczości Jónsiego i Sigur Rós. Obserwując jednak ich zaangażowanie w produkcje liminal soundbath czy współpracę z Magic Leap możemy być raczej spokojni o przyszłość. Swoją drogą, ciekawe ile jeszcze muzyczych skarbów chowa przed nami Jónsi w swoich szufladach.