Kim są, skąd się wzięli i dokąd zmierzają? Dlaczego budzą tyle emocji i jaka była ich droga do miejsca, w którym usłyszał o nich świat? Dla wielu, tegoroczni zwycięzcy islandzkich eliminacji do Eurowizji to kompletna zagadka. Postanowiliśmy więc przybliżyć Wam ich historię. Tym bardziej, że już w sierpniu Hatari pierwszy raz przyjadą do Polski. Wezmą udział w festiwalu Iceland To Poland i zagrają w naszym kraju aż cztery koncerty.
Wśród artystów i zespołów pochodzących z Islandii znajdziecie przynajmniej kilkoro takich, których nazwy i tytuły kolejnych albumów znane są w niemal każdym zakątku świata. Wszyscy oni całymi latami szukali własnej muzycznej drogi, budując swoją pozycję i rozpoznawalność. Wyrwanie się z hermetycznej, choć przebogatej artystycznie wyspy, nie jest wcale łatwe. Trudno zostać zauważonym wśród mnóstwa dobrych zespołów. Jeszcze trudniej zostać usłyszanym, zwłaszcza, kiedy tekst w rodzimym, mało znanym języku spełnia w artystycznym przekazie bardzo ważną rolę. Ale Hatari zostali zauważeni. I mimo bariery językowej dali się też usłyszeć. Najpierw zauważyła i wysłuchała ich Islandia. Potem przyszedł czas na Europę. Status grupy kultowej zyskali jeszcze przed wydaniem pierwszego pełnego albumu, a wszystko to wydarzyło się w zaledwie kilka lat od powstania. Wydarzyło się? Nie, tak naprawdę gra dopiero się zaczęła.
Pomysł narodził się w głowach dwóch młodych ludzi – Klemensa Hannigana i Matthíasa Tryggviego Haraldssona (w zasadzie kuzynów, bo ojciec Matthíasa i matka Klemensa są rodzeństwem). To oni w 2015 roku powołali do życia Hatari. Chwilę później dołączył do nich dobry znajomy Klemensa – Einar Hrafn Stefánsson, z którym kilka lat wcześniej współtworzyli grupę Kjurr.
Nie ma chyba w języku polskim dobrego odpowiednika dla znaczenia ‘hatari’. Nienawistnicy brzmią zbyt teatralnie, hejterzy zbyt mocno kojarzą się z internetową żółcią i sączącym się słownym jadem. Choć jeśli spojrzeć głębiej, to właśnie taki jest sens Hatari. W ich przypadku nigdy nie możemy być pewni, czy nie uczestniczymy właśnie w kolejnej odsłonie przedziwnego spektaklu. A może wręcz przeciwnie? Może jesteśmy świadkami czegoś bardzo prawdziwego, politycznego manifestu młodych Islandczyków?
Koncert Hatari to prawdziwy show. Sceniczny image dopracowany jest w każdym detalu. I tak naprawdę nie wiadomo, co w występach Hatari budzi większe kontrowersje. Czy wysokie buty, ćwieki, lateks i makijaż Matthíasa, paramilitarne marynarki i skórzane pasy Klemensa, czy może naszpikowana kolcami maska Einara. A może chodzi o teksty? Dekadenckie wizje, antykapitalistyczne manifesty. Ich przekaz to krzyk złości i niezgoda na to, jak urządzony jest świat. Sprzeciwiają się represjom, despotyzmowi i beznadziei. Sprawę stawiają ostro, pokazują skrajności, uświadamiają, pytają o istotę człowieczeństwa, prowokują. W świecie politycznej poprawności, w którym rolę artysty próbuje się sprowadzić się do wypełniacza wolnego czasu i zabawiania mas, taki przekaz nie jest mile widziany. Zwłaszcza, gdy płynie z Islandii. Kraju, który jak żaden inny, boleśnie doświadczył ekonomicznej zapaści, ostatecznego krachu systemu korporacji, kryzysu społeczeństwa, żyjącego na kredyt. Kilka lat po tych wydarzeniach młodzi Islandczycy zabierają głos w sprawach dla nich ważnych.
A co z muzyką? Jest równie ważna, bo podobnie jak słowa, jest nośnikiem emocji. W muzyce Hatari emocje eksplodują z siłą wulkanu. Próbowano już przypiąć im różne łatki – od techno-punka, przez bondage techno performance art, techno-pop, industrial czy techno-metal. Z pewnością ich muzyka jest mieszanką wielu gatunków, od metalu po pop, z solidnym oparciem w industrialnym techno. Sami starają się jednak unikać wtłoczenia w jakiekolwiek kategorie gatunkowe. Dbają natomiast o jakość brzmienia, a to jest bez zarzutu. Perfekcyjnie czysto, soczyście i dosadnie. Trudno się jednak dziwić, mają przecież wspomniane już wcześniej doświadczenia muzyczne, a Einar przez dłuższy czas dbał o brzmienie Vök, zespołu którego zresztą jest obecnie członkiem. Podobnie jak warstwa tekstowa, strona muzyczna Hatari również oparta jest na kontrastach. Ostre, rytmiczne, niemal transowe brzmienie perkusji i basu łagodzą delikatne syntezatorowe akordy. Chrypliwy, krzykliwy wręcz głos Matthíasa w zwrotkach utworów kontrastuje z kolei z melodyjnymi refrenami, śpiewanymi falsetem Klemensa. To oddaje charakter obu artystów – pierwszy z nich na scenie chłodny, nieokazujący żadnych emocji poza gniewem. Drugi dynamiczny, pełen nieokiełznanego temperamentu, miotający się po scenie i z niesamowitą intensywnością przeżywający muzykę każdą częścią swojego ciała.
Jedynym dotąd, oficjalnym wydawnictwem grupy jest epka Neysluvara. Wydana w 2017 roku zawiera cztery utwory. Epka pojawiła się w formie cyfrowej i jako limitowane cd (w opakowaniu dvd ze specjalną poligrafią), które rozeszło się w błyskawicznym tempie i dziś jest już nie do kupienia.
Końcem ubiegłego roku Hatari ogłosili zakończenie swojej działalności. Nie udało im się bowiem spełnić postawionego sobie celu – zamierzali w ciągu dwóch lat zdemontować i obalić kapitalizm. Drugim celem było ujawnienie i napiętnowanie niegodziwości w codziennym życiu, ale i tu stopień realizacji celu nie był dla członków grupy satysfakcjonujący. Mimo wysiłków – dostrzeżonych i docenionych, bo grupa dwukrotnie zdobyła nagrodę Reykjavik Grapevine dla najlepszego zespołu grającego na żywo, okrzyknięto ich także zwycięzcą Iceland Airwaves – zespół wydał oświadczenie, że koncert w dniu 28 grudnia 2018 roku będzie ich pożegnalnym.
Ale gra toczy się dalej. Miesiąc później Hatari znaleźli się na liście uczestników krajowych eliminacji do Eurowizji, festiwalu, który na Islandii jest czymś w rodzaju święta. Podczas gdy w innych krajach Europy toczyły się batalie o to, która z piosenek jest najpiękniejsza i kto zasłużył na wyjazd do Tel Awiwu, Islandczycy bawili się w najlepsze. Zasiedli przed telewizorami, kibicowali, głosowali. Tym razem zdecydowanie liczniej niż w ubiegłych latach, właśnie za sprawą Hatari. Dla części widzów ich udział w konkursie był wstrząsem, innych wyrwał z eurowizyjnego marazmu, rozbudził zapomniane emocje i wciągnął do gry. Hatari na scenie towarzyszyła grupa taneczna – Sólbjört Sigurðardóttir, Andrean Sigurgeirsson i Ástrós Guðjónsdóttir. Tancerze stali się elementem scenicznego show, wtapiając w przedstawienie. A wybór Islandii był jeden – Hatrið Mun Sigra (Nienawiść Zwycięży). Choć utwór będący przestrogą przed upadkiem Europy brzmi ostro jak brzytwa, Klemens upiera się, że to popowa piosenka i wskazuje na podobieństwo do ‘Waterloo’ Abby.
Artyści wzbudzili ogromne emocje, nie pozostawiając nikogo obojętnym. Jeszcze w trakcie eliminacji do konkursu przez Islandię przelała się fala uwielbienia – zwłaszcza, ze strony młodych ludzi, a także fala hejtu ze strony nieprzekonanych. I o ile po zwycięstwie grupy na całym świecie szybko zaczęły powstawać fankluby, a Instagrama zalały setki zdjęć w stylizacjach przypominających ich sceniczny image, o tyle w kwestiach pozamuzycznych pojawił się zgrzyt. Okazało się bowiem, że w ubiegłym roku Hatari podpisali petycję, dotyczącą bojkotu Eurowizji 2019, która odbędzie się w Izraelu. Pojawiły się więc obawy, że wbrew zasadom konkursu Islandczycy mogą wykorzystać scenę do zamanifestowania swoich politycznych sympatii wobec Palestyny. Dla przypomnienia, w 2011 roku Islandia jako pierwszy kraj należący do struktur zachodnioeuropejskich uznała niepodległość państwa palestyńskiego.
Gra trójki z Reykjaviku zaczęła się więc od nowa. Teraz ich głos odbije się jednak szerszym echem, bo Eurowizja, to spektakl o zdecydowanie większej skali. Znamy utwór, który Hatari zagrają w finale, ale nie wiemy, jakie przedstawienie przygotują tym razem…