Semilunar to bardzo świadomy solowy debiut rauður, artystki obecnej na islandzkiej scenie od wielu lat. Album przepełniony jest skandynawską melancholią, spójny ale niepozbawiony eksperymentalnych wycieczek. Zawiera ogromny ładunek emocjonalny. I choć brzmi sennie i delikatnie (w zdecydowanej większości), to bije z niego wielka moc. Świetny wokalnie, kompozycyjnie, brzmieniowo. Dziś jego premiera!
Rauður (z isl. oznacza czerwień lub rudy) to sceniczny pseudonim Auður Viðarsdóttir. Artystka jeszcze do niedawna mieszkała w małym miasteczku w południowej Szwecji, gdzie w swoim domowym studiu pracowała nad kompozycjami, które ostatecznie złożyły się na całość albumu. Powstałe w ciągu kilku ostatnich lat utwory rejestrowane były jednak w różnych miejscach. Także na Islandii (Studio Dungeon w Reykjaviku), dokąd Auður powróciła w tym roku i gdzie obecnie mieszka.
Jak wspomina, będąc nastolatką, gdzieś w starym garażu, w rodzinnym Reykjavíku uruchomiła swój pierwszy syntezator (Roland SH-201) i sięgnęła po mikrofon. Wraz z braćmi współtworzyła znaną islandzką grupę Nóra, w której grała na instrumentach klawiszowych. Później jednak działalność grupy została zawieszona. W 2015 roku Egill i Bjarki założyli własny zespół – Andy Svarthol, a Auður rozwijała swoją solową muzyczną twórczość, zmierzając w stronę unikalnych dźwiękowych pejzaży, w harmonii z brzmieniem własnego imienia – kompletnie niewymawialnego dla osób, które nie mówią po islandzku.
Świadomy debiut
Semilunar jest więc bardzo świadomym debiutem. Słychać to zresztą w każdym z dziewięciu utworów. To płyta bardzo spójna, przepełniona skandynawską melancholią, ale niepozbawiona eksperymentalnych wycieczek. Mam wrażenie, że głównym bohaterem albumu jest głos rauður. Niezwykle melodyjny, osadzony na tle ambientowych przestrzeni, z którymi świetnie się łączy.
Uroku i klimatu całości dodają teksty śpiewane po islandzku. Przyznaję, że w tej kwestii nie jestem obiektywny, bo choć sam islandzkiego nie znam, to uwielbiam jego brzmienie w piosenkach. W przypadku rauður język ma dla mnie ogromne znaczenie. Jego szorstkie brzmienie idealnie współbrzmi z warstwą muzyczną i sprawia, że wszystko jest tu pełne. Oczywiście nie cała płyta zaśpiewana jest po islandzku. Część tekstów napisanych jest po angielsku, a są też momenty, gdy oba języki się przeplatają. Przejścia i zmiany języka są jednak tak naturalne, że wręcz niezauważalne.
Emocje i siła
Dla mnie ten album to jakby dwie części. Ta pierwsza – dłuższa, bo składająca się z 6 pierwszych utworów – zdecydowanie spokojniejsza, liryczna, ambientowa, senna. Czuć zawarty w niej spory ładunek emocjonalny, smutek, żal, ale też wielką siłę. Już od pierwszych dźwięków Flugdreki, a potem dalej przez kolejne, przechodzące bardzo płynnie, niemal łączące się ze sobą utwory, aż do Tunglið (z isl. księżyc). Ten utwór daje też pewien trop dla interpretacji tytułu albumu. Artystka opowiada w nim bowiem “o tym, co się dzieje, kiedy złamie się księżyc w naszym sercu. Tak mówiła moja 2-letnia córka, kiedy była smutna lub zawiedziona. Czasem czujemy, że ten świat nas rozdziera i chcielibyśmy, żeby księżyc wciągnął nas do jakiegoś zupełnie innego”.
Półksiężycowy ślad w złamanym sercu to jedna z możliwych interpretacji tytułu. Zapytana o jego znaczenie Auður wskazuje jeszcze kilka wyjaśnień. Semilunar to projekcja na wpół (tylko) szalonego umysłu. To także kompletne odwrócenie czegoś na lewą stronę. Tak więc swoboda i wielość interpretacji jest całkiem spora. Założeniem Auður było stworzenie harmonii ze sprzeczności, spokoju w chaosie, zamętu w poczuciu komfortu.
Jedno nie ulega wątpliwości – to album bardzo emocjonalny i szczery. I mimo, że momentami dźwiękowe przestrzenie ustępują miejsca niemal transowym, klubowym brzmieniom (Bjögun i Semilunar), to podążając za całością albumu i temperamentem Auður takie odmiany wcale nie szokują. Są wręcz naturalnym rozwinięciem zabawy z elektronicznym brzmieniem, punktem kulminacyjnym albumu – jego drugą, przełomową i jakby też bardziej pogodną częścią. Album kończy wyjątkowy utwór. We Will All Feel Better One Day And/Or Die to fantastyczna liryczna – miłosna kompozycja z przepięknym refrenem kończącym nie tylko utwór, ale i cały album. Rauður pozostawiła mnie w zachwycie, w jakimś sennym, (pół)księżycowym zanurzeniu i zadumie.
Wspominałem o mocy i sile bijącej z tej delikatnie brzmiącej płyty. Rauður ma jej olbrzymie pokłady. Sama nagrała i wyprodukowała całość albumu. Wsparciem był dla niej też brat – Egill Viðarsson, który zmiksował materiał oraz Becki Whitton (Aphir), odpowiedzialna za mastering. W przypadku rauður niezwykle istotna jest też część wizualna – od wideoklipów (m.in. w reżyserii Þórdís Reynisdóttir), które zapowiadały album, aż po jego okładkę, którą stworzyła utalentowana islandzka projektantka i ilustratorka María Árnadóttir. Album wydany został przez wytwórnię/kolektyw Synth Babes.