Relacja z warszawskiego koncertu Hjaltalín

Niedawno dopiero zdałam sobie sprawę, że kiedy poprzednim razem załoga Hjaltalín była w zasięgu ręki polskiego słuchacza, ja – nie w pełni uświadomiona – stałam sobie kilkaset metrów dalej. Dzisiaj tego zachowania nie rozumiem, zwłaszcza po tym niesamowitym wieczorze jaki miał miejsce w klubokawiarni Cafe Kulturalna w Warszawie.

Kiedy cała siódemka muzyków znalazła się na scenie, nie byłam pewna czego oczekiwać. Wiadomo, że nie prezentują słabego poziomu, a mimo wszystko mnie zaskoczyli. Po pierwsze – aranżacje. Jeśli ktoś spodziewał się, że usłyszy materiał identyczny jak na płytach, grubo się pomylił. Zdecydowanym plusem były rozbudowane wstępy i zakończenia utworów. Widać, że zespół się świetnie bawi na koncertach, przy okazji ma bardzo dobry kontakt z publiką. Można się poczuć jakby grali dla znajomych pod sceną. Dobry humor ich nie opuszczał, o czym świadczyły żarty o tym, że w Polsce przynajmniej deszcz pada im na głowy, a nie zacina w twarz.

Islandczycy oprócz kilkunastu utworów z obu płyt, poczęstowali nas również nowymi piosenkami. Będzie na co czekać! Zdaję sobie sprawę, że na żywo to zawsze inaczej brzmi, ale nie można pominąć ogromnej roli Axela Haraldsona w zaprezentowanych perełkach. W dotychczas wydanych utworach nigdy nie było tyle mocy w perkusji! To już nie będzie lekko beatlesowski styl, jak pisano o Hjaltalín w recenzjach Sleepdrunk seasons. Większa przestrzeń dźwięku, eksperymenty Guðmundura Óskara i Viktora Orriego Árnasona z efektami, panowie skończyli utwory na kolanach (co wcześniej chyba im się często nie zdarzało) – robi wrażenie. Do tego Sigríður może swobodnie prezentować swoją siłę rażenia głosem.

Z wydanego niedawno u nas Terminal usłyszeliśmy m.in. Suitcase man, Sonnet for Matt, wciągające do wspólnego śpiewania Hooked on chili, w którym Högni momentami brzmi, jakby kłócił się z mikrofonem, a Rebekka na chwilę odstawiła swój fagot. Niektórzy pewnie stwierdzili, że jej współpraca z instrumentem to czysta poezja. Choć nie patrzyłam na to męskim okiem, to przyznać muszę, że coś w tym jest. Z klimatów bardziej teatralnych bądź filmowych pojawił się utwór Year of the horse, który znaleźć można jedynie w wersji z Islandzką Orkiestrą Symfoniczną na CD/DVD Alpanon (dostępnym po koncercie, hurra!). Z początku nie byłam pewna, ale klucha w gardle, która powstała jako odruch bezwarunkowy, uświadomiła mi, że oto słyszę ten utwór w nie mniej uroczej, skromniejszej wersji. I naprawdę się cieszę, że brzmienie orkiestry mogłam sobie tylko wyobrazić, bo nadal mam zamiar trzymać się zadany „już się więcej nie będę publicznie wzruszać na koncertach”, a tu tak oczy jakoś piekły…

Główną część wieczoru zakończyli zjawiskowym Feels like sugar. Nie było skrzydełek Axela i Hjörtura, który gdzieniegdzie dowcipnie wplótł np. motyw kojarzący się ze standardowym dzwonkiem Nokii, ale i bez takich gadżetów zgromadzeniu w Kulturalnej zostali doprowadzeni do euforii. Widać, że Hjaltalín bez problemów podbija serca znad Wisły. Bis był tylko jeden, za to w postaci chyba najbardziej rozpowszechnionego w naszych mediach utworu – Goodbye July/Margt að ugga. A to, że parafrazując tytuł piosenki Sigur Rós – þau spila ekki endalaust, wynagrodzili rozdając często gęsto autografy na płytach i chętnie rozmawiając z fanami po koncercie.

Podsumowując, po pierwsze dotąd twierdziłam, że bilety VIP są sztucznym, obrzydliwym tworem, który potrafi niszczyć atmosferę koncertu. Od 6. lipca dopuszczam do siebie cieplejsze myśli na temat takiego „podziału”, bo pomysł z darmowym drugim krążkiem Hjaltalín na wejściu i zniżką na jedną z dostępnych do kupna przed koncertem płyt był trafiony. Po drugie był to piękny występ, a kto nań nie trafił (i nie usprawiedliwi się biletem z Bloodgroup w Śnie Pszczoły), ten trąba. Po trzecie napisać muszę, że ja niżej nie podpisana imieniem i nazwiskiem nie żałuję , że zamiast siedzieć na egzaminie, to spisywałam te wrażenia w pociągu relacji Warszawa-Kraków. A już ostatecznie zmierzając do zakończenia – na koncertach Hjaltalín trzeba być, żeby poczuć czym jest radość.

Zdjęcia Paweł Páll Ævar

Written By
More from úlfurinn
Muzyczne pocztówki z Islandii – Valdimar
Kolejnym zespołem, który zawitał do Eldhús – Little House of Music pierwszego...
Read More
Leave a comment