Ólafur Arnalds to postać ze świata islandzkiej muzyki dobrze już znana na polskim gruncie. Chociaż w kraju nie osiągnął statusu super gwiazdy, udało mu się swoją muzyką oczarować miliony ludzi poza tą małą wysepką. Wydawać by się mogło, że będąc kompozytorem neoklasycznym, kiedyś przyjdzie mu połknąć swój własny ogon, bo cóż zaskakującego może pokazywać na kolejnych albumach?
You can read this article in English here!
Nie da się ukryć, że wraz z tym wydawnictwem Arnalds zawiesił poprzeczkę moich oczekiwań tak wysoko, iż bałam się, że jej nie przeskoczy. Ja drżę z niepokoju, a on ze świadomością własnej wartości nic sobie z tego nie robi. Pozwala czekać w wielkim napięciu, bezlitośnie podtapiając w morzu niepokoju. Kiedy dowiedziałam się, z kim tym razem nagrywał, moja niepewność nieco zmalała, schowała się gdzieś, za to przeistoczyła się w nieposkromioną niecierpliwość. Cała otoczka wydania albumu z możliwością śledzenia nagrań kwartetu smyczkowego oraz orkiestry symfonicznej dzięki transmisjom na ustream.tv rok przed premierą płyty sprawiła, że ile tylko sił w płucach, wołałam o więcej.
Album ten jest zbiorem dwunastu kompozycji o bogatszej aranżacji niż poprzednie dokonania Arnaldsa. Pod względem warstwy muzycznej For Now I am Winter składa się jakby z dwóch pięknie współpracujących ze sobą przestrzeni. Pierwszej, klasycznej już dla tego artysty – bazującej na dźwiękach fortepianu niemalże utkanych na kanwie ciszy, tworzących intymną atmosferę, ale także opierającej się na bogatych w emocje partiach kwartetu smyczkowego oraz z drugiej warstwy, która sprawiła niespodziankę i to nie tylko słuchaczom, ale także samemu autorowi. Ólafurowi czegoś brakowało w niemalże gotowym już albumie. Na szczęście w porę pozwolił, by aranżacja na całą orkiestrę nadała jego muzyce nieznanej dotąd głębi, pokazała kolejny wymiar, a także dodała majestatu, jednocześnie nie doprowadzając do przerostu formy nad treścią. Swoje muzyczne dziecko Ólafur Arnalds powierzył opiece Nico Muhly. I słusznie uczynił. Dzięki temu uzyskał potężne brzmienie Islandzkiej Orkiestry Symfonicznej dyrygowanej przez Atliego Örvarssona.
Dotąd elektroniczne elementy w twórczości Arnaldsa ukryte były bardziej w tle kompozycji. Dodawały smaku, nie wydawały się kreować na byty niezależne. Na For Now I am Winter odgrywają rolę o wiele większą, zostały bardziej wyeksponowane. Zwracają na siebie uwagę, jak np. w Sudden Throw, gdzie sprawiają, że można poczuć jakby utwór przedzierał się do słuchacza przez gęsty dym przeprogramowanych dźwięków w tle.
Po raz pierwszy w całej karierze solowej Ólafura na jego wydawnictwie pobrzmiewają wokale. Niebanalny głos Arnóra Dana znanego z Agent Fresco stapia się w całość z tworem muzycznym, jaki reprezentuje ten album i pozwala się traktować jako jedynie kolejny element całości, jeden z wielu instrumentów. Tak jakby ten głos był tam od zawsze, chociaż dopiero na tym albumie dał się usłyszeć. Potrafi on uderzyć mocno w nasze wewnętrzne struny, ale jednocześnie pozostać dalej kruchym i sprawiać wrażenie niewinnego, kiedy tak naprawdę jest w stanie rozpętać istną burzę, pokazać gwałtowność piękna. Potrafi także spotęgować wybitną sekcję smyczkową, która mimo wszystko nadal pozostaje dla mnie najcenniejszą perełką na tym albumie.
Pierwsza z czterech kompozycji z udziałem Arnóra rozpoczyna się mrocznie, ciemno, wraz z elektronicznymi smugami dźwięków. For Now I am Winter maluje wokół przytłaczający ośnieżony krajobraz, przez który ciężko przebrnąć na piechotę. Wokalista niemalże mruczy nam do ucha swoją mantrę. For Now I am Winter. Na tę chwilę jestem zimą. Czaruje swoim głosem, lekko tak osiągając wysokie rejestry, jakby do tego potrzebował tylko stanąć na palcach. Tło namalowane przez sekcję smyczkową dodaje całemu obrazowi pojedynczych promyków słońca, nadziei, światła. Łagodne przejście do Stutter napełnia nas jednak swego rodzaju nostalgią. Migocące dźwięki wybijające się z tła powodują, że coś we wnętrzu zaczyna trzepotać z niecierpliwości, wyczekujemy czegoś. Migocą jakby były światłami latarni, dają tym samym namiastkę bezpieczeństwa, szansę powrotu z podróży przez ciemność. In the softest air, a stutter steers the heart away from the bane, leaves the lasting sorrow and carries me anew. Śpiew Arnóra jest rozdmuchiwany w śnieżnej zadymce.
Ale wróćmy do początku. W przeciwieństwie do burzliwego i budującego napięcie utworu otwierającego album, druga kompozycja zatytułowana Brim otwiera kolejne drzwi, tym razem kierujące poniekąd ku spokojowi. W morzu niepewności pojawia się coś wrażliwego, co aż strach dotknąć, lepiej nie wypuszczać powietrza z płuc w jego kierunku, aby nie zniszczyć czegoś delikatnego, budowanego misternie przez dźwięki fortepianu prowadzące swego rodzaju czuły dialog ze smyczkami. Elektroniczne bity jedynie podkreślają urok utworu. Arnalds swobodnie bawi się natężeniem dźwięku i w odpowiednich momentach potrafi z dynamicznej kompozycji przejść do kruchej konstrukcji pokrytej kryształkami świeżo nagromadzonego lodu, który jeszcze nie zbił się w bezładny twór i wciąż z różnokolorowym wdziękiem potrafi odbijać promienie światła.
Words of Amber koi swoją melodią niczym obserwacja płatków śniegu opadających na spokojną taflę wody, tańczących na delikatnym wietrze, radośnie podrygujących ku górze, chociaż ich przeznaczeniem jest pocałować powierzchnię i spoić się z nią w jeden byt. Delikatność z jaką Arnalds pieści klawisze fortepianu budzi melancholię, tęsknotę za pięknem uchwytnym, namacalnym.
Z zamyślenia budzi nas jednak majestatyczne brzmienie orkiestry w Reclaim, gdzie wodzirejem ponownie jest oszałamiający głos Arnóra, a kwartet smyczkowy wydaje się przygotowywać do startu, do szalonego biegu, tańca na wietrze, spoglądania w gwiazdy przesuwające się w zawrotnym tempie po nieboskłonie, napędzane przez elektroniczny rytm.
Hands, Be Still rozpoczyna się roztapiającymi się kapiącymi dźwiękami, które spadając, odbijają się echem od ścian jaskini naszego umysłu. Utwór ku wyciszeniu. Idealnie służy skupieniu. Pieśń skrzypiec jest nostalgiczna, tęskna, ale jakże piękna i poruszająca.
Po tym następuje Only the winds, utwór, który w moim przekonaniu jest pełen niesamowitej intymności. Zabiera on słuchacza w podróż bez słów po biały horyzont. Tam, gdzie jedynie wieje wiatr. Tam, gdzie można dotrzeć do wnętrza siebie. Gdzie można podjąć walkę i powstać z nową siłą, by dotrwać do białych nocy, zaklętych urokiem pomiędzy partiami skrzypiec. Poruszające pociągnięcia smyczkiem po wibrujących strunach i ostatnie słowa tego instrumentu. Ostatni oddech, zanim wiatr wepchnie go bez miłosierdzia z powrotem do płuc.
Stąd też Old skin jest jak potrząśnięcie, przebudzenie, zastrzyk nadziei. Jakby to było naprawdę zrzucenie starej skóry. Arnór wiedzie nas za rękę ku światłu. Pokazuje blask i jakąś tętniącą radość. In these hands I’ll hide while this world collides. Utwór kończy się, wprowadzając nas jednak w pewną zadumę. Czy nad tymi rękoma, w których się skryjemy?
Po tych emocjonalnych turbulencjach, kiedy przebrnęliśmy przez mrok i zobaczyliśmy, że jasność nadchodzi, chociaż może nie od razu, ale daje już o sobie znać, przyszedł czas na odpoczynek. We (too) shall rest. Dźwięk skrzypiec niejako przykleja plaster na skołatany ciemnością umysł, tuli sponiewierane ciało, szepce do ucha w swym własnym języku słowa motywacji.
Jednak w naszym wnętrzu wciąż ciemność nie chce dać za wygraną, toczy walkę ze światłem ukazanym naszym oczom. To, co kiedyś było ostoją bezpieczeństwa, teraz dramatycznie się zmieniło widziane z innej perspektywy. Napawa przerażaniem i bólem. This place was a shelter. Gwałtowna to walka wewnętrzna próbująca rozszarpać duszę na strzępy, byśmy nie mogli oderwać się już od dna, dali się zamknąć nad nami falom smutku.
Carry me anew to delikatny obraz ponownego odrodzenia się w duchu nadziei. Jak rozbitkowie wyciągnięci na brzeg. Wzrok mąci się od nadchodzącej jasności. To, co najgorsze, jest już za nami. Teraz może być tylko lepiej.
For Now I am Winter koi skołatane zmysły. Otula je ciepłym kocem dźwięków. Delikatnie popycha słuchacza w jakąś przewrotnie mroczną chmurę bezpieczeństwa. Wszystko wokół wskazuje na to, że nie dzieje się dobrze, bywa za to dramatycznie, mrocznie, niebezpiecznie. Zupełnie, jakbyśmy byli na otwartych wzburzonych wodach, ale pokładali nadzieję w nieuniknionej kiedyś odmianie losu, w tym mrugającym świetle latarni. I tak jawi się dla mnie ta płyta – jako nadzieja na to, że kiedyś skończy się zima, ciemność, symbolizująca wszystkie złe doświadczenia i przeciwności losu, które napotykamy na swej drodze. Trzeba tylko wierzyć w to, że jutro będzie lepiej. Jutro rzuci więcej światła na ścieżkę naszego życia. Tak wyjątkowego światła, jak tylko Ólafur Arnalds potrafi odmalować na pięciolinii.
Ólafur Arnalds – For Now I am Winter
1. Sudden Throw
2. Brim
3. For Now I am Winter
4. A Stutter
5. Words of Amber
6. Reclaim
7. Hands, Be Still
8. Only the Winds
9. Old Skin
10. We (Too) Shall Rest
11. This Place Was a Shelter
12. Carry Me Anew