Wikingowie czy kowboje? Gdy myślę o tym koncercie, właściwie myślę o tych dwóch słowach. Odbiegają znacząco od typowego islandzkiego grania. Słodkiego, rozczulającego. Bo ten chłód Islandii można przedstawić typowo granicznie. Oddawać ten chłód tak, aby można go było czytać pomiędzy wierszami albo dawać go bezpośrednio, słuchać go bezpośrednio. A oni są bezpośredni, są chłodni, Proxima 22 października była chłodna.
Zaczęli od Dagmál. Potem kolejno: Lágnætti, Ótta, Náttmál. Wszystkie z nowej płyty, z ubiegłorocznego Ótta. Podczas trwającego ponad godzinę koncertu zabrzmiały też Pale Rider, Fjara, a na zakończenie – Goddess of the Ages. Fjara, jeden z ich najbardziej rozpoznawalnych utworów, kluczowy, pochodzi z Svartir Sandar, krążka wydanego w 2011 roku. Dwa pozostałe znalazły się na wydanym w 2009 Köld.
Proxima była wypełniona. Na scenie czworo Islandczyków sklejało viking metal z post rockiem. Ich koncertowy set brzmiał dobrze, równo. Zaprezentowali swoją muzykę, siebie w dość klarowny sposób. W Proximie było duszno od ludzi. Dym unosił się ze sceny. Wikingowie, obcałowani przez rozemocjonowaną fankę, chwilę potem całowali krążący po sali balonik. Ich pamiątkę Warszawy. W trakcie koncertu otrzymywali również fragmenty garderoby, trofea. Wydaje mi się, że tak właśnie wygląda(ł) czysty rock’n’roll. To stwierdzenie nasuwa się właściwie od razu po zobaczeniu ich koncertu.
Oprócz Sólstafir, tego dnia na scenie można było zobaczyć jeszcze dwa zespoły: The Ocean (otwierające cykl) i MONO. Wszystkie zespoły, chociaż poruszające się i zahaczające w mniejszym i większym stopniu o post rock, sporo się różniły. Wyraźna granica przebiegała tutaj pomiędzy Sólstafir a MONO. Widać to było choćby po nagłej pustce, która pojawiła się przed sceną tuż po koncercie Islandczyków. Utrzymywała się, stety i niestety, aż do kilku pierwszych kawałków MONO, który cykl z kolei zamykał. Powodem była tutaj zachęta Islandczyków do odwiedzenia ich merchandisu już teraz, od razu po koncercie i swobodnej rozmowy przy podpisywaniu płyt. Ukradli tym sporą rzeszę słuchaczy. Miało się wrażenie, że Sólstafir byli w całym wydarzeniu głównymi bohaterami.
Dla słuchacza, który jednak woli odbierać Islandię łagodniej, czytać ją pomiędzy wierszami, a nie doświadczać na własnej skórze, cykl MONO, Sólstafir, The Ocean był ciekawym doświadczeniem. Widok ludzi, fali ludzi, która czeka na ten występ, która wznosi ręce po każdym utworze, czeka na każdy następny i ponownie wznosi ręce, żeby potwierdzić, że była, że rok temu również czekała na ich występ, napełniał mnie dobrym uczuciem.