Birnir to kolejna gwiazda islandzkiej sceny hip-hop/r’n’b. Pochodzi z Kópavogur, a jego album zatytułowany Matador ukazał się w 2018 roku dzięki wytwórni 101derland. Świetnie wyprodukowana płyta zawiera utwory łączące wiele różnych stylistyk – nie tylko hip-hop i r’n’b, ale też soul i elektronikę. Z pewnością to jedna z ważniejszych produkcji hip-hop i r’n’b wydanych w 2018 na Islandii.
Album odbił się szerokim echem w islandzkim środowisku hip-hopowym, wiele osób twierdzi nawet, że Matador to najlepsza płyta ubiegłego roku. Sporo argumentów przemawia na jej korzyść. Po pierwsze, jest świetnie wyprodukowana i dodajmy, bo to nie bez znaczenia, produkcją albumu zajął się Young Nazareth czyli Arnar Ingi Ingason. Po drugie, Birnir jak na tak młodego artystę, prezentuje bardzo szeroką paletę hip-hopowych barw, a nawet wychodzi poza jego granice. To nie wymachiwanie rękami i pohukiwanie na ziomów z podwórka, raczej dobra zabawa muzyką, rymem i poszukiwanie nowoczesnych brzmień. Zresztą, w przypadku islandzkich artystów, także z tego kręgu, zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Po trzecie, co dla mnie jest równie ważne i co dodatkowo przyciągnęło mnie do tej płyty, to jej fantastyczna okładka, przypominająca obrazy Þrándura Þórarinssona.
Ale początki wcale nie były łatwe. Birnir wspomina, że w wieku 8 lat zobaczył w tv klip XXX Rottweiler, potem było sporo zagranicznego rapu. Pierwszą płytą, jaką dała mu mama było „Justified” Justina Timberlake. Birnir nigdy nie chciał być raperem, żyć z robienia rapu. Interesowało go bardziej to, jak rapować i jak robić to dobrze. Pierwsze próby z freestylem zaczęły się, kiedy pojechał do szkoły snowboardowej w Szwecji. Potem, wspólnie z Herra Hnetusmjör założyli grupę rapową Photo Booth. Od tego wszystko się zaczęło.
Wróćmy jednak do sedna. Matador ostatecznego kształtu nabrał pod skrzydłami kolektywu/studia nagraniowego 101derland, założonego przez braci Stefanssonów. To właśnie to miejsce skupia dziś śmietankę islandzkiej sceny hip-hop i r’nb (ok. dodajmy – tej bardziej komercyjnej sceny). Album ubogacają pojawiający się na nim goście – Unnsteinn, GDRN czy JFDR. Muzycznie – bezapelacyjnie pierwsza liga. Problem mam natomiast z częścią liryczną. Żeby była jasność, to nie Birnir ma problem, tylko ja. Nie znam islandzkiego, nie jestem więc w stanie zrozumieć tekstów, choć rymy brzmią świetnie. Ale przecież największą wartość albumów rapowych stanowią teksty, bo oprócz dobrej zabawy są czymś w rodzaju kroniki swoich czasów. Czy Birnir zastanawia się nad aktualnymi problemami świata, czy interesuje go lokalna polityka (protesty, skandale i gorące dyskusje wcale nie są Islandii obce)? Może ma to wszystko gdzieś i mówi o sobie, swoim życiu i sprawach, które dotykają go w Kópavogur? A może bawi się słowem jak Łona i Weber? Jedno jest pewne, jak mówi sam artysta, jego teksty mają drugie dno, coś w rodzaju kodu, zaszyfrowanych wiadomości, do których klucz zna tylko on sam.
Rapowa fala, która wezbrała na Islandii jakieś dwa lata temu, w 2018 nieco już opadła i nie wiem, czy Birnir ma szanse na powtórzenie sukcesu Emmsjé Gauti. Tym bardziej, że na lokalnej scenie pojawia się wiele ciekawych projektów. W islandzkim hip-hopowym podsumowaniu 2018 roku na pierwszym miejscu utworów odtwarzanych na Spotify znalazł się np. duet JóiPé x Króli (ponad 1,7 mln odtworzeń – dla porównania z polskim podwórkiem, Tamagotchi Quebonafide to ponad 18 mln odtworzeń!), ale w pierwszej dziesiątce jest też kilka kawałków Birnira. I wcale się nie dziwię, bo nawet nie znając islandzkiego z przyjemnością słucham świetnego openera 'Afhverju’ (pol. Dlaczego?), niemal jungle’owego 'Fáviti’, połączenia soulu i r’n’b w 'Playa mig’ i 'RealBoyTing’ i mrocznego 'Dauður’.