Aftur to już jedenasty album Stafrænn Hákon, początkowo jednoosobowego projektu Ólafura Josephssona, a obecnie zespołu z niemal unormowanym składem. Jest to również album, który zdaje się najzgrabniej łączyć to, co Josephssonowi na przestrzeni blisko dwudziestu lat na scenie wychodzi najlepiej.
Wydany dwa lata temu Hausi był albumem w całości instrumentalnym, o zdecydowanie postrockowym charakterze. Z kolei na wcześniejszym Eternal Horse przeważał indie rock i dużo bardziej przystępna, piosenkowa formuła i konstrukcja utworów. I chociaż są to całkiem sympatyczne płyty, to jednak Aftur jest moim zdaniem ciekawszy. Nie tylko dlatego, że zachowuje balans między dwoma muzycznymi światami, tym bardziej stonowanym, instrumentalnym, oraz tym typowo piosenkowym, ale mam wrażenie, że taki podział sprawił, że same utwory są po prostu lepsze i nie ma tu zapychaczy.
Trzy instrumentalne kompozycje, czyli Júlí, Vagn i Hann bognar są tak czarujące, że nie przeszkadza mi nawet fakt, że mocno słychać tu wpływ Mogwai, szczególnie w pierwszej z nich. Z kolei nieco rozmarzone Kastast i Horizon, którym najbliżej do materiału z Eternal Horse, flirtują z popową estetyką wyjątkowo umiejętnie, tym bardziej, że doskonale sprawdza się w nich wokal Magnúsa Freyra Gíslasona i jego ciepła barwa głosu. A są jeszcze utwory będące gdzieś pomiędzy postrockową melancholią a optymistycznymi piosenkami o radiowym potencjale jak świetna kompozycja tytułowa czy też chillout’owy Bakki.
Co jednak równie ważne, Aftur pomimo tego wszystkiego jest spójny i ma swój własny charakterystyczny klimat i brzmienie. To też wyjątkowo ciepła płyta. Owszem, miejscami melancholijna, ale jednak przede wszystkim pełna pozytywnych wibracji. Bo Aftur to trochę taki soundtrack do marzenia, z tym dodatkowym plusem, że dzięki swojej różnorodności warto do niego wracać.