Muzyka islandzka ma się świetnie! Tak właśnie – jednym zdaniem – można podsumować 2019 rok, patrząc na listę tegorocznych wydawnictw i ich różnorodność garunkową. Od blisko dekady na muzykaislandzka.pl podsumowujemy najważniejsze wydarzenia mijającego roku związane z islandzką sceną muzyczną. I tym razem nie mogło być inaczej. W tegorocznym podsumowaniu postanowiłem ująć tylko najważniejsze wydawnictwa, a i tak zebrało się ich ponad 20. Co ciekawe, spora część z nich pojawiła się w drugiej połowie lub nawet końcem roku. Nie o wszystkich pisaliśmy na naszej stronie, dlatego podsumowanie 2019 roku stało się czymś, w rodzaju listy albumów i epek, których nie powinniście przegapić.
Zacznę od dwóch małych wydawnictw Elvara Arngrimssona, bo epka Fjarlægt Ljós (lipiec 2019) była jedną z najczęściej odtwarzanych przeze mnie w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Potem dołączył do niej jeszcze singiel Hugsanir (październik 2019) zawierający dwa utwory. Elvar Arngrimsson gra muzykę ilustracyjną, relaksacyjną, a jego utwory pojawiają się często wśród wydawnictw skierowanych do miłośników medytacji. Nic w tym dziwnego, bo rzeczywiście dźwięki jego gitary (wspomniana epka Fjarlægt Ljós) i pianina (Hugsanir) są niezwykle kojące. Działają niczym balsam, wyciszają i uspokajają…
Jedną z najważniejszych i najpiękniejszych płyt 2019 roku była Varða (sierpień 2019) duetu Hugar. Album refleksyjny i melancholijny – momentami bardzo ascetyczny, innym razem uderzający z wielką mocą. Fantastyczne kompozycje, bogate brzmienia gitar, sekcji dętej i smyczkowej, subtelna elektronika. Czuć w nim niesamowitą moc, pasję, ale też przeogromny kunszt muzyczny i realizatorski. Moja recenzja – tutaj.
Często sięgałem też po dwa klimatyczne albumy, których głównym inspiratorem był Jóhannes Birgir Pálmason. Po pierwsze – All Things Turn To Rust grupy Epic Rain. To spojrzenie przez okno wypełnionego dymem papierosowym portowego baru. Opowieści łajdaków, zmęczonych życiem bywalców świata i zastanawiających się nad swoim losem filozofów. Muzycznie osadzeni w klimatach, których łącznikiem mógłby być hip-hop, trip-hop, dark electro, ale też cabaret czy dark folk czy nawet blues. Epic Rain nie są jednak częścią żadnego z tych nurtów. Podążają samodzielnie i samotnie, z albumu na album rzucając spojrzenie w inną stronę swoich muzycznych horyzontów. Przeczytaj recenzję albumu.
Drugi ze wspomnianych albumów to Music Library 01 duetu Hvörf, który Jói współtworzy z Þórirem Georgiem. Równie mroczna muzyka – tym razem jednak całkowicie instrumentalna i eksperymentalna. Ścieżki oparte na samplach tworzą wrażenie specyficznego soundtracku, a biorąc pod uwagę tytuły utworów i treść samplowanych głosów, można by uznać, że to soundtrack do produkcji science-fiction. Kiedy rozmiawiałem z Jóhannesem zapytałem go o koncept płyty – potwierdził moje przypuszczenia. Proces powstawania Music Library 01 porównał do pracy nad ścieżką dźwiękową do niewydanego filmu. Jakkolwiek zinterpretujecie ten album, z pewnością docenicie producencki kunszt dwóch – jakże odległych od siebie muzycznych indywidualności.
Czym byłaby islandzka elektronika bez Worm Is Green? Niemal dwie dekady od powstania, grupa wydała kolejny album – The Future. To płyta, po którą w tym roku chętnie sięgałem. Bardzo oszczędna w środkach, wyciszona i delikatna. Album nagrany w tak charakterystycznym dla grupy, minimalistycznym stylu. Urzeka skromnym brzmieniem syntezatorów, ciepłym głosem Guðríður, klimatem, tekstami. Muzyczna lektura obowiązkowa. Recenzja tutaj.
Bardzo ucieszyło mnie też nowe wydawnictwo Sykur. JÁTAKK brzmi świetnie, jak za starych dobrych czasów Mesopotamii. Nie jest to może krok milowy w rozwoju grupy, raczej malutki kroczek, w dodatku uczyniony po własnych śladach. Ale jest to jedna z niewielu islandzkich grup nurtu tanecznej elektroniki, którą darzę szczerą sympatią. Świetnie, że mimo tak wielu obowiązków i muzycznych projektów udało im się znów stworzyć coś wspólnego.
Nie da się też przejść obojętnie obok Is Anybody Listening? – nowego albumu Cell7. To jedna z prekursorek islandzkiego hip hopu, można śmiało powiedzieć – weteranka rapowej sceny. Jej nowy album może być jednak wzorem dla wielu, którzy próbują swoich sił w tym niezwykle popularnym na Islandii gatunku muzycznym. Świetny wokal, fantastyczna melodyka i brzmienie, będące fuzją muzyki tanecznej i jazzowej. W wielu momentach przypomina najlepsze światowe produkcje hip hopowe.
Jednym z artystów, z którymi w 2019 roku współpracowała Cell7 jest Hermigervill. To z kolei mistrz 8-bitowych brzmień i muzyki tanecznej, który dał się poznać jeszcze za czasów Retro Stefson. Artysta wydał w lipcu swój nowy, solowy album, zatytułowany Presents: The Future Sound of Iceland. To artystyczna, nieco katastroficzna wizja tego, co przed Wyspą. Od globalnego ocieplenia, dotykającego Islandii, poprzez jej niezwykłą popularność wśród turystów, przeludnienie, aż po upadek… To krzyk wpleciony w ambientową warstwę zmieszaną z drum’n’bassowym brzmieniem.
Od nowego albumu Hermigervilla już tylko krok do Lepizig, Belfast, Tálknafjörður – najnowszej produkcji Futuregraphera. Dlaczego? Bo Presents: The Future Sound of Iceland przypomina momentami dawne nagrania Árniego Grétara. Ale tylko dawne. Jego nowa, wydana w czerwcu płyta to już zdecydowany krok w kierunku ambientu. Krok spodziewany, bo z każdą kolejną płytą coraz bliżej było mu do field-recordingu i ambientowych przestrzeni. Futuregrapher od dawna eksperymentował i flirtował z tym gatunkiem muzycznym, by w końcu mu się oddać.
Dwa albumy wydał w tym roku inny artysta rezydujący na Islandii – Mikael Lind. Jeden z nich szczególnie mi się spodobał. To płyta Spaces In Between nagrana wspólnie z japońską skrzypaczką Hoshiko Yamane i wydana końcem listopada. Album piękny, w porywający sposób łączący niezwykłą wrażliwość dwojga artystów. Fantastyczna – jak zwykle w przypadku Mikaela – warstwa elektroniki i przejmujące, fantastyczne wręcz dźwięki skrzypiec Hoshiko. To, czego wspólnie dokonali na Spaces In Between śmiało mogę nazwać arcydziełem. Dodajmy do tego niecodzienną formę wydawniczą albumu, choć akurat do tego Mikael zdążył już swoich fanów przyzwyczaić… Mikael gościł w mojej radiowej audycji Tónlist. Przy tej okazji miałem sposobność z nim porozmawiać. To bardzo skromny i niesamowicie utalentowany artysta.
Innym, bardzo ważnym dla mnie albumem, pozostającym w nurcie elektroniki jest płyta Semilunar – solowy debiut rauður, artystki obecnej na islandzkiej scenie od wielu lat. Album przepełniony melancholią, spójny ale niepozbawiony eksperymentalnych wycieczek. Zawiera ogromny ładunek emocjonalny. I choć brzmi sennie i delikatnie (w zdecydowanej większości), to bije z niego wielka moc. Świetny wokalnie, kompozycyjnie, brzmieniowo. Cieszę się też bardzo, że z mojej inicjatywy udało się zaprosić artystkę do Polski. Zagrała tu po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni. Recenzja albumu Semilunar – czytaj tutaj.
Wątek elektroniczny zamyka HYSTERÍA – nowy album Countess Malaise. Artystka o islandzko-filipińskich korzeniach wzbudza kontrowersje nie tylko za sprawą image’u, ale również warstwy tekstowej swoich utworów, w których bez ogródek (wszystkie jej utwory opatrzone są znakiem E – Explicit!) rozprawia się z tematami powszechnie uznawanymi za tabu. Bardzo niskie tony basów, mocny, potężny wręcz beat, soczyste brzmienie i charakterystyczny wokal Dýrfinny. Brzmi światowo i odważnie, choć nie da się zagrać jej piosenek w żadnym radiu… Więcej o płycie tutaj.
Ważną płytę wydał w tym roku także jeden z weteranów najpopularniejszego islandzkiego nurtu muzycznego. Sad Party to moim zdaniem najlepszy z albumów Sin Fanga w całej jego dyskografii, choć mam wrażenie, że jego dreamy synthpopowe piosenki nieco się spóźniły (dziś chyba już nie takiej muzyki szuka się na Islandii). Ale kogo to obchodzi? Sindri bawi się muzyką w sposób, jaki najbardziej mu odpowiada i jest w tym świetny. Ja uwielbiam go w każdym wydaniu, zresztą m.in. dzięki jego twórczości pokochałem muzykę z Islandii…
Wydając epkę Art of History w ostatnich dniach grudnia (wtedy pierwsze egzemplarze płyty zostały udostępnione na Islandii) Sunna Margrét rzutem na taśmę zdążyła wpisać się do kalendarza wydawnictw 2019 roku. W dniu premiery, jeszcze przed rozpoczęciem sprzedaży, pierwszy egzemplarz jej płyty został skradziony z biura w Reykjaviku. Zatem i fanom bardzo się spieszyło, żeby usłyszeć jak brzmi nowy album artystki, która choć mieszka obecnie w Lozannie, zapadła w pamięć fanom muzyki islandzkiej jeszcze w czasach Bloodgroup. Choć epka cyfrowo wydana zostanie dopiero 3 stycznia, miałem okazję ją słyszeć. Nie jest to melodyjny synth-pop, a eksperymentalna, bardzo świadoma zabawa konwencją i gatunkami. Sunna wynosi swoją muzyczną twórczość na wyższy, nieco trudniejszy jednak w odbiorze poziom. Nie dziwię się też, że zdążyła jeszcze zdobyć nagrodę Kraumur za mijający rok. Zdecydowanie na to zasłużyła.
Świetną, chyba też najlepszą w swojej karierze płytę nagrała w tym roku Myrra Rós. Uwielbiam piaskową barwę jej głosu, niezwykle głębokie, poetyckie teksty i ten mrok, czający się za każdym dźwiękiem. Thought Spun to album bardzo dojrzały, zarówno tekstowo, jak i brzmieniowo. Fantastycznie wyprodukowany – wspólnie z Bassim Ólafssonem w Studio Tónverk w Hveragerði. To płyta inna od poprzednich. Pełna smutku, ale nie podanego wprost, ubrana w piękne dźwięki skrywające melancholię. Moja recenzja tutaj.
Nie można też zapomnieć (choć od marca upłynęło tyle czasu!) o ostatniej płycie Vök. Jak pisałem w swojej recenzji – In The Dark nie jest krokiem w stronę muzyki pop, ale konkretnym przeskokiem w kierunku indie-popu. Takie właśnie było założenie – chodziło o zrobienie czegoś nowego, o zmianę kierunku. Mam wrażenie, że nabrali zdrowego dystansu do własnej twórczości i mocno otworzyli się na eksperymenty i zabawę muzyką. In The Dark jest albumem dobrym, ale wymagającym wejścia w pewną konwencję, zaproponowaną przez artystów. To już dojrzali, doświadczeni artyści. Zaufajcie im, wiedzą co robią! Zerknijcie do recenzji.
Piękny debiut przygotował w tym roku Marteinn Sindri. Atlas to płyta ciepła i bardzo intymna, stonowana i czarująca. Odcina słuchacza od pędzącego świata, zwalnia rytm serca. Taki balsam dla duszy, wypełniony piękną barwą głosu artysty i fantastyczną muzyką. Jest w nim tęsknota, jest mrok, ale jest też blask i nadzieja. Poza gitarą słychać tu bardzo wiele – jest delikatna sekcja dęta, są smyczki, jest żywa, momentami wręcz lekko jazzująca sekcja rytmiczna z kontrabasem, jest oczywiście pianino, pojawia się nawet gitarowe solo – ale jakże niezwykle brzmiące! Więcej o albumie tutaj.
Długo musieliśmy też czekać na solowy debiut, który przygotował Árni Vil. Część utworów zawartych na Slightly Hungry powstała już kilka lat temu, niektóre były też już publikowane, a do dwóch w ubiegłym roku artysta nakręcił wideoklipy. Zwykle tak właśnie bywa w przypadku debiutu muzyka, obecnego na scenie niemal od zawsze (tak! to on współtworzył legendarny electro-popowy zespół FM Belfast). Árni zupełnie zmienił muzyczne gusta. Jego solowy debiut pełen jest melodii i w bliżej nieokreślony sposób wymyka się stereotypowym wyobrażeniom muzycznego klimatu Islandii. O albumie przeczytasz też tutaj.
Hiding Under Things to album wydany w połowie kwietnia przez pochodzącą z Kanady, a mieszkającą na Islandii MSEA Niezwykły klimat i brzmienie epki sprawiają, że słucha się jej z zapartym tchem od początku do końca. Artystka zmienia barwy przesuwając środek ciężkości między ambientem, elektroniką, jazzem i trip-hopem dodając do tego garść industrialu i eksperymentów. Wszystko jednak tworzy spójną całość, której kształtu i charakteru nadaje wyjątkowy, delikatny i melodyjny wokal. Maria-Carmela Raso to artystka, której nazwisko powinniście zapamiętać! https://www.muzykaislandzka.pl.sigur-ros.nstrefa.pl/2019/04/18/msea-hiding-under-things/
Wciąż jeszcze poznaję i cieszę się nowym wydawnictwem grupy Airloop. Album Streymi to fantastyczne i wciągające połączenie elektroniki z jazzem. Uwielbiam takie loopowane perkusje, żywe trąbki, pulsujący bas. A to wszystko znajduję na ich płycie. Airloop to Gunnar Þór Sigurðsson (beat i przestrzeń), Sveinn Sigurður Kjartansson (keyboard i gitara), Sævar Garðarsson (trąbka). Powstali w Reykjaviku w 2006 roku. Wśród swoich inspiracji wymieniają Air, St. Germain czy Milesa Daviesa. Nic dodać. Słuchać.
To płyty 'islandzkie’ – do których zaliczam te, wydane na Islandii, nagrane przez artystów z/lub rezydujących na Wyspie. A przecież 2019 roku przyniósł też wiele fantastycznych płyt inspirowanych Islandią, lub w jakiejś części na niej powstałych. Choćby przepiękny album Hani Rani – Esja. Zapraszam do przypomnienia sobie mojej recenzji tej wyjątkowej płyty.
Na północy Islandii, na farmie w Bardardalur nagrany został też debiutancki album belgijskiej grupy Outer. Płyta zatytułowana została po prostu Outer, a wydała ją szwedzka wytwórnia 1631. To przepiękne połączenie neoklasyki, dreampopu i elektroniki. Coś od czego nie jest łatwo się oderwać…
Zawsze z dużym zainteresowaniem spoglądam też w stronę sąsiednich Wysp Owczych. A w tym roku i tam sporo się działo. Wspomnę tylko o jednym farerskim albumie, który podbił moje serce. To Vekt Rebekki Petersen. Płyta stonowana i przejmująca. To album dojrzałej artystki, skupiającej się na emocjach, tworzącej własnymi siłami, z potrzeby serca i sięgającej po proste środki przekazu. Artystki, która poprzez muzykę potrafi oddać niesamowity klimat i atmosferę miejsca, w którym żyje i które kocha. O wydanym początkiem stycznia 2019 albumie przeczytasz tutaj.
Dodam jeszcze wspaniały album Efterklang – Altid Sammen. Dla mnie to jedna z najważniejszych płyt tego roku, a przecież powstała z udziałem islandzkiego chóru Kórus, tworzonego przez wielu fantastycznych islandzkich artystów – muzyków, pisarzy, przyjaciół, którzy spotykają się raz w tygodniu w Reykjaviku aby wspólnie śpiewać. Miałem już okazję podziękować im i pogratulować udziału w nagraniu tego fantastycznego albumu.
Cieszę się, że muzyczna Islandia wciąż ma tyle do zaoferowania i że wciąż przyciąga artystów z różnych stron świata. To dzięki tym przybyszom, podróżnikom, imigrantom, artystom islandzka kultura jest tak wyjątkowa. Cieszę się też, że jest takie miejsce na ziemi, do którego zawsze można wrócić, gdy źle, gdy czas nie ten, gdy chce się oddychać powietrzem, gdy pragnie się wolności. Że jest takie miejsce na ziemi.