dirb – dirb (recenzja albumu)

Debiutancki album dirb to spora mieszanka gatunków i klimatów. Solowej produkcji Ingviego Rafna nie da się bowiem zamknąć w jednej szufladzie. Artysta pokazuje swoją wszechstronność i otwartość na różne odcienie muzycznej elektroniki, mocno zaznaczając swoją obecność na scenie Islandii. I choć od dawna występuje jako muzyk, to dopiero teraz zdecydował się przedstawić własne produkcje, do udziału w których zaprosił fantastycznych gości. Swoją płytą rozbudza oczekiwania na więcej.

O singlowym, solowym debiucie dirb pisałem przy okazji utworu Blow Out. To było w lutym tego roku, a w utworze usłyszeć mogliście MSEA, z którą poznali się podczas wspólnego występu w Iðnó (to ona napisała tekst i zaśpiewała partię wokalną). Wtedy sam artysta nie wiedział chyba jeszcze, że była to pierwsza zapowiedź jego nadchodzącego solowego albumu, a w kolejnych utworach pojawią się także inni goście.

Ingvi Rafn Björgvinsson – czyli dirb – to artysta, który nie wyskoczył z kapelusza. Być może go nie znacie, ale na muzycznej scenie działa dość aktywnie, dotąd raczej w drugim szeregu. Współpracował m.in. z Markúsem Bjarnasonem czy Sunną Friðjóns. Jest także basistą Oyama (przy okazji przypominamy nasz wywiad z grupą z 2013 roku). Pochodzi z Kársnes w zachodniej części Kópavogur. Sam wspomina, że choć od zawsze zajmował się muzyką, to wcale nie planował zostać producentem muzycznym. Uczył się natomiast gry na kontrabasie. Jak mówi w wywiadzie dla Fréttablaðið – jednego wieczoru grał Vivaldiego w orkiestrze smyczkowej, a kilka godzin później kawałki Iron Maiden na próbie swojego zespołu Magnum. Do tamtych czasów nawiązuje też sceniczny solowy pseudonim Ingviego. To kombinacja przezwiska z dzieciństwa (Diddi) i inicjałów artysty.

Debiutancki album ukazał się 3 lipca nakładem dużego islandzkiego labelu – Alda Music. Płyta zatytułowana „dirb” zawiera 7 utworów. W 3 z nich pojawiają się goście. Poza wspomnianą MSEA udział w nagraniach wzięła także GDRN i Kött Grá Pjé. Pozostałe utwory to kawałki instrumentalne, oraz dwa remiksy jednego z utworów Oyama. Już tylko patrząc na listę gości można się domyśleć jaka jest rozpiętość gatunkowa dirba – tak, od alternatywy (tej gitarowej i tej elektronicznej), przez r&b, po hip-hop. I to w najlepszym islandzkim wydaniu. Dirb świetnie się sprawdza w roli producenta, zgrabnie zmieniając klimat w poszczególnych utworach – jest mrocznie, jest eterycznie, ale i zadziornie czy nawet klubowo. Wyraźnie czuć jego otwartość na wszelkie muzyczne kierunki. Artysta dał sobie jednak sporo czasu na dopracowanie utworów i rozwinięcie muzycznych pomysłów w pełnowartościowe kawałki. Pracę nad własnym materiałem zaczął jeszcze w 2013 roku. Jak sam wspomina: „szukałem inspiracji we wszystkim, zwłaszcza w moim najbliższym otoczeniu i upewniłem się, że to właśnie moje brzmienie”.

Moimi zdecydowanymi faworytami są instrumentalne autorskie Thurma i Mosi, ale też Blow Out (feat. MSEA) i Segðu Mér (feat. GDRN). Przyznam, że właśnie takich utworów chciałby usłyszeć więcej. Osobiście traktuję tę płytę jednak raczej jako próbkę wszechstronności Ingviego. W konsekwencji tego, o czym wspomniałem, nie dziwi fakt, że albumowi brakuje spójności. Nie przeszkadza mi to jednak specjalnie, za to rozbudza moje nadzieje i oczekiwania na przyszłość. Zwłaszcza, że płyta jest świetnie wyprodukowana. Dirb zaprosił bowiem do współpracy przy nagraniach Eðvarða Egilssona (Steed Lord, Kiruma), Káriego Einarssona (aYia, Oyama), który zajął się miksem i Addiego 800, odpowiedzialnego za mastering. Autorką wizualizacji do utworów jest natomiast Katerina Blahutova.

Written By
More from Bartek Wilk
CRYPTOCHROME – crazy little you
Trzeci utwór i klip z nadchodzącego albumu „More Human” właśnie ujrzał światło...
Read More
0 replies on “dirb – dirb (recenzja albumu)”