Dziś rozpoczyna się polska trasa szalonego bluesmana rodem z Islandii – niejakiego ET Tumasona. Nie pierwsza w naszym kraju, za to bardzo intensywna. Na pierwszy rzut oka zastanawia Was pewnie skąd na Wyspie Ognia i Lodu wzięła się fascynacja gatunkiem, zdawałoby się, całkiem obcym dla tych rejonów. W końcu gitarowe smutki tego rodzaju to prędzej Nowy Orlean, ale można się pokusić o stwierdzenie, że Islandii zdecydowanie bliżej do Stanów niż np. Polsce (a przyznać trzeba, że muzyka bluesowa miała się, a właściwie nadal ma, u nas całkiem dobrze). W końcu lot samolotem z Reykjavíku do Europy bywa dłuższy niż na zachodnią półkulę. Obecność bluesa zatem uzasadniona.
Zobaczyć w jakiej formie znajduje się ET Tumason można było w niedzielę. To on okazał się niespodzianką islandzkiego secret show w Cafe Foyer w Krakowie. Dotąd nie dane mi było doświadczyć jego występu, mogłam jedynie przysłuchiwać się wrażeniom innych słuchaczy, nie mniej spotykając się głównie z pozytywnym odbiorem artysty. Zatem oczekiwania były. I zostały spełnione.
ET zasiadł na krześle ze swoją gitarą, obok imbryk z herbatą. Po co? Ano, kiedy zaczął śpiewać bez nagłośnienia, okazało się jasne. Islandczyk dysponuje mocnym specyficznym głosem, który może słuchacza nieźle zaskoczyć. W kilku utworach (m. in. The Fly i Monsters in love) daje do myślenia nt. tajemniczego opuszczenia rodzinnej Wyspy. Może rodacy po prostu nie zdzierżyli, że potrafi wydawać z siebie dźwięki przywodzące na myśl… muzykę aborygeńską. Mowy nie ma o żadnym podkładzie, ukrytej przeszkadzajce, ten dźwięk wydobywa się z jego gardła! Na przeszkadzajki zresztą mogłoby mu kończyn nie starczyć, bo przygrywa sobie z zawrotną gęstością dźwięków, przytupując przy tym dynamicznie. Efektownie to wygląda. Śpiewa po angielsku i islandzku, swoje utwory, ale też i klasyki gatunku. A własnymi utworami może się pochwalić, bo przywiózł ze sobą na trasę zapasy zarejestrowanego nowego materiału – z oprawą graficzną jedyną w swoim rodzaju ;) Chociaż piosenki nie są nazbyt krótkie, ciężko się znudzić. Już samo oglądanie ET Tumasona zapewnia rozrywkę. Do tego dodajcie sobie swobodny kontakt na linii muzyk – słuchacze. W niedzielę był dosyć oszczędny w słowach, ale to się na pewno w czasie trasy zmieni i usłyszycie nie jedną historię.
Zatem zdanie na listopad: zakręconego bluesmana ET Tumasona należy przynajmniej raz w życiu usłyszeć i zobaczyć w akcji. Przynajmniej.