Co jest gwarancją sukcesu? Jeśli wiesz, czego chcesz, jesteś w stanie włożyć w to całe swoje serce i dużo energii. I takim właśnie sposobem dopiero debiutujący zespół Oyama śmiało wkroczył na islandzką scenę muzyczną. Objawienie ubiegłego roku? Zapewne, ale teraz też nie próżnują. W zaledwie 12 miesięcy zdołali zdobyć wielu słuchaczy, wydać debiutancką EPkę i zaprezentować swój shoe-gaze’owy materiał poza granicami kraju.
I Wanna ukazała się w styczniu bieżącego roku, najpierw jedynie w wersji cyfrowej, następnie w limitowanym wydaniu na krążku. Wsącza się do ucha z wolna, bez pośpiechu, dając czas na przetrawienie. W skrócie – wymaga czasu i warunków odpowiednich do zapadnięcia w sen. Stopniowo. Muzyka z wolna kołysze, niczym do poduszki, strumienie gitar tworzą oniryczną atmosferę, zacierają granicę pomiędzy tym, co realne, a co plącze się pod powiekami. Całość otula zapadający mrok. Debiutancka EPka Oyama przenosi w świat gitarowego brzmienia lat 90., na którym się wychowałam – do wielowarstwowych gitarowych partii, hipnotyzujących harmonijnych wokali, solidnej sekcji rytmicznej.
Album otwiera Sleep i niczym przez zasłonę dymną utkaną przez gitarę zaprasza na krótką, bo nie trwającą nawet pół godziny, wyprawę w świat pomiędzy jawą a snem. Wprowadza w senny, oniryczny nastrój. Wake up, stand into the shade, sączy nam powoli do ucha Júlía Hermansdóttir, wokalistka zespołu. Na albumie znaleźć można melodyjne wokale damsko-męskie. Czasem wspierane gościnnie przez pierwotną basistkę zespołu Steinunn Harðardóttir (Dj Flugvél og Geimskip) jak w utworze Sometimes, gdzie bez jakichkolwiek problemów wspina się ona na wysokie rejestry swojego głosu. Czasem też usłyszeć można aktualnego basistę, jak w finałowej kompozycji The Garden. Wokale Júlíi i Úlfura na I wanna zatopione są zazwyczaj w całej dość gęstej warstwie muzycznej – w fundamencie dynamicznej perkusji, gitarowych zgrzytów i sprzężeń, które galopują w stronę chaosu, utrzymywanego na smyczy partii basu.
To, co tygryski lubią najbardziej – bas. Nareszcie wyróżnia się z całej ściany dźwięków gitar w Everything some of the time, gdzie sekcja rytmiczna zaznacza niejako kompozycję klamrową, ale i tworzy cały szkielet utworu. Obfitym brzmieniem linii basowej Bergur wiedzie nas w stronę misternej konstrukcji z lekko stąpającymi dźwiękami syntezatora w zwrotkach. Pomiędzy nimi uciekamy każdorazowo ślizgiem wzdłuż gryfu w już nie tak słodką i delikatną, ale bardziej stanowczą opowieść gitary, trzeciego rozmówcy. I will sleep until I’ll awake, dazed and stoned for a while.
Ale nie samymi partiami basowymi człowiek żyje, potrzebny jest jeszcze dobry rytm. Dokładnie w połowie Sleep wchodzi perkusja, która popycha nas głębiej, ku następnej fazie snu, otwiera przed nami zawartość albumu. Powoli nabiera mocy, swego rodzaju majestatu i razem z gitarą odsyła ku następnemu numerowi z EPki – Shade, gdzie gwałtownie wyrywa z błogiego rozleniwienia w płytkim jeszcze śnie. Teraz będzie nieco głośniej. I will follow into the shade. Gitary się już nie hamują, tworzą całą paletę dźwięków zamazanych, lekko niewyraźnych z rozmachem malowanych przez Káriego. Wait for the night, it will change things.
Na koniec zmiana i mocne uderzenie – The Garden. Już od samego początku wiadomo, że nie będzie spokojnie. Oh, my mind goes dark (…) I sleep when I’m awake, I wake when I’m asleep. Kiedy docieramy dokładnie do połowy utworu, narasta perkusyjne napięcie, gitary i bas wymykają się na wycieczkę w inny wymiar dźwiękowy, podążają ścieżkami chaosu jak stare dobre Sonic Youth, wykorzystując do robienia hałasu wszystko, co jest pod ręką. Po czym gwałtownie powracają do uporządkowanego refrenu i kończą całą podróż. To jednak nie jedyny moment, kiedy na myśl przychodzi mi Thurston Moore. Pierwsze takty Wasted (Dinosaur) aż proszą się o jego głos, tymczasem okazuje się, że zamiast niego narrację wokalną poprowadzi jednak ta krucha jasnowłosa dziewczyna z syntezatorem. Postawmy zatem na młodość.
Po wydaniu I Wanna muzycy Oyama nie przysnęli. Materiał na pełnowymiarowy album testują już na koncertach i choć utwory z EPki nie są wcale słabe, pozostają w tyle za nadchodzącymi świeżymi piosenkami. Ale czegoż innego można się spodziewać po tej ekipie?
Całego debiutanckiego wydawnictwa posłuchacie na profilu Bandcamp zespołu.
Oyama – I Wanna EP
1. Sleep
2. Shade
3. Wasted (Dinosaur)
4. Everything some of the time
5. Sometimes
6. The Garden