Rok 2013 w muzyce islandzkiej ciężko tak po prostu ubrać w słowa. Działo się tradycyjnie już wiele, w końcu to całe 12 miesięcy w historii, ale przyglądając się wszystkiemu z perspektywy oka cyklonu sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje. Tyle tutaj rodzi się nowych dźwięków, wybrzmiewa w różnych zakamarkach miasta, odbija się gdzieś echem, czasem tylko trafiając za granicę, głównie za sprawą największego dorocznego święta – festiwalu Iceland Airwaves, do którego wykonawcy przygotowują się już od wakacji. W skrócie przedstawię Wam zatem, jak muzycznie i bardzo subiektywnie widziałam ten rok. Postaram się to zamknąć w 10 albumach, których kolejność nie powinna mieć żadnego znaczenia… może poza ostatnim.
You can read this article also in English!
Mammút – Komdu til mín svarta systir
Są albumy, które mimo faktu, że późno się pojawiają, to jednak chwytają człowieka. I tak, choć nowa płyta ukazała się dopiero pod koniec października, Mammút ma zdolność do niemalże natychmiastowego kliknięcia swoim mrocznym rockiem z moim muzycznym smakiem. Przestałam się dziwić, czemu islandzka prasa tak się zachwyca i umieszcza ten album w każdym rocznym rozliczeniu w pierwszej dziesiątce. Sama to zrobiłam. Warto było czekać 5 lat.
Muzyczne pocztówki – Mammút (KEXP, Iceland Airwaves 2013)
Poznajcie Mammút
Poznajcie Mammút
Emilíana Torrini – Tookah
Niewiele jest utworów, które bez przeszkód wyciągają mnie z łóżka, choćbym miała stosować później wszystkie sposoby na utrzymanie otwartych oczu według Toma i Jerry’ego. Pani Torrini już taki raz nagrała. Więc teraz z klasą zaserwowała po prostu kolejny album uroczych dźwięków. A ja, złakniona jej głosu, biorę go pełnymi garściami i chowam w kieszenie na cały dzień.
Recenzja Tookah
Ólafur Arnalds – For Now I am Winter
Jedna z najbardziej oczekiwanych płyt roku ze względu na to, że niemalże każde wydawnictwo Ólafura Arnaldsa ukazuje się w specyficznym dla mnie okresie. Tym razem Islandczyk eksperymentował z aranżacją na orkiestrę, można było śledzić, jak toczy się proces nagrywania z kwartetem smyczkowym. Miała to być idealna płyta, wydana w idealnym czasie, zapowiedziana w dniu, kiedy Wy wszyscy cieszyliście się, że Sigur Rós przyjedzie do Polski na koncert. Ja wtedy skakałam z radości, że data premiery padła na ten, a nie inny poniedziałek. Jednak album ten niesie ze sobą jakiś ładunek smutku, melancholii, nostalgii, chociaż też daje nadzieję. W końcu zima kiedyś się skończy, a po niej nadejdą białe noce naszego życia.
Szczególne kompozycje Ólafura Arnaldsa
Oyama – I Wanna EP
Oyama, zeszłoroczne objawienie Airwavesa. Wzięli mnie na kota. To pierwsza EPka, którą chciałam posłuchać, kiedy wreszcie wylądowałam na islandzkiej ziemi. Potrafią ukołysać swoim shoe-gazem, utulić do poduszki w rytmie slow rock, wepchnąć w krainę snu, a na koncercie nieźle dać czadu ze swoim materiałem. I to, co tygryski lubią najbardziej – na fundamencie dynamicznej perkusji, wśród gitarowych zgrzytów i sprzężeń, defiluje dumnie bas.
Recenzja I Wanna EP
Leaves – See You In The Afterglow
Mój oficjalny Iceland Airwaves rozpoczął się właśnie tak w debiutującym jako klub festiwalowy Stúdentakjallarinn. Leaves, niegdyś zaszufladkowane przeze mnie jako islandzki Coldplay, teraz powoli wyzbywa się tej łatki – z melodyjnymi piosenkami i stabilną sekcją rytmiczną. Robi to z niebywałą gracją dzięki nowemu albumowi. Jeśli nie macie energii, żeby rozpocząć swój dzień, posłuchajcie Lovesick. Murowane, że wybiegniecie po schodach na to wspomniane w piosence 16. piętro.
Sensualist w Studio A (RÚV)
To jedno z moich odkryć tego Airwavesa i zdecydowanie najświeższa krew tego podsumowania. Ich prog-popowa debiutancka EPka Brak jest niebywałym soundtrackiem do długiego nocnego wpatrywania się w jesienne niebo i późnonocnych przemyśleń. Emanują młodzieńczym zapałem do gry i przygotowują już swój debiutancki album. Kto wie, co jeszcze wyrośnie z tej trójki utalentowanych muzyków?
Recenzja Brak EP
Múm – Smilewound
Na dźwięk Smilewound automatycznie przenoszę się myślami na Półwyspie Reykjanes. Jest mgła, z nieba po prostu bije żabami (ach, ta islandzka pogoda), odkrywamy najgorszą drogę Islandii, a dziewczyny z Múm czarują nas swoimi głosami. Odlatuję przy wyeksponowanym basie. Do tego jeden z piękniejszych teledysków z Reykjavíkiem w tle – Candlestick.
Fotorelacja z koncertu Múm i Sin Fang w warszawskim Basenie
Recenzja Smilewound
Recenzja Smilewound
Bloodgroup – Tracing Echoes
Bloodgroup wydali w tym roku najlepszą elektroniczną płytę, z którą wsiąkałam w Reykjavík, tutejsze czyste oceaniczne powietrze i niezwykle ciepłą „wiosnę”. To z mrokiem Tracing Echoes w słuchawkach żegnałam odchodzącą do historii ciemność zimy, łudząc się, że tak naprawdę zima wcale nie jest tu potworem wysysającym chęć działania. Wszystkie zakamarki reykjavickiego downtown noszą znamiona Tracing Echoes. Poza tym jak mogłabym nie uwzględnić w tym podsumowaniu płyty synthpopowego islandzkiego zespołu, który szturmem zdobył moje serce już dawno temu…?
Fotorelacja z premierowego koncertu Bloodgroup i Samaris w teatrze Iðnó, Reykjavík
Wywiad z Bloodgroup po wydaniu Tracing Echoes
Teledysk roku – Eivør Pálsdóttir True Love
Może Wyspy Owcze to nie Kraina Ognia i Lodu, ale nie zmienia to faktu, że Eivør Pálsdóttir jest mocno powiązania z Islandią. Po pierwsze, nie poznałabym jej nieziemskiego głosu, gdyby nie Bloodgroup. Po drugie, również dzięki nim odkryłam jak bardzo utalentowany jest Heiðrik á Heygum z Wysp Owczych, który nakręcił klip dla Bloodgroup, ale który przede wszystkim postawił całe swoje życie na jednej karcie, by spełniać marzenia i kilka lat później stworzył najbardziej wzruszający teledysk, jaki przyszło mi obejrzeć w 2013 roku. Może jestem mięciutka, ale bez paczki chusteczek nie włączam, a na żywo podczas tej piosenki mam ciarki na każdym centymetrze kwadratowym skóry.
Sin Fang – Flowers
Flowers to wspomnienie letnich porannych promieni słonecznych, okraszonych indie popowymi melodiami Sindriego. Jego zakręcone teksty (wolę nie wiedzieć, skąd mu się rodzą w głowie takie rzeczy). Made the trees grow out of your eyes, when I tell you you’re alright, there’s nothing wrong with your eyes. A mountain with eyes. Echoes in my scull. In my dreams there are dogs running after you. Teledyski. Soniczna radość życia. I epickie wycieczki szkolne.
Fotorelacja z koncertu Múm i Sin Fang w warszawskim Basenie
Utwór live – Hymnalaya Svarta
Powiem tak – niewiele jest rzeczy, które słyszane po raz pierwszy potrafią mnie tak doszczętnie zamienić w pył jak Svarta na żywo. Delikatny głos Einara Kristinna Þorsteinssona, folkowy klimat i tekst, tekst, jeszcze raz tekst. Nic więcej nie napiszę. Usłyszycie w Białymstoku na Halfway Festival (ale możecie mi uwierzyć na słowo).
Recenzja Hymns
Występ roku w Reykjavíku – pożegnalny koncert Sudden Weather Change
Gdybym miała wybrać islandzki album roku, który nie został wydany w ciągu ostatnich 12 miesięcy, nie miałabym żadnego problemu. Byłaby to debiutancka płyta Sudden Weather Change, która towarzyszyła mi przez większą część tego roku. Dyskografię tego zespołu sprawdziłam już z góry do dołu, od prawej do lewej oraz wspak – jak tylko się dało. Możemy zagrać w Jaka to melodia? z ich utworami. Ponad 2 lata oczekiwania, żeby zobaczyć ten rockowy skład na scenie, dowiedzieć się, jak dają sobie radę podczas koncertu. Wreszcie się udało. Ich ostatni raz, mój pierwszy. Tegoroczne Andrzejki. Dobrze czuć, że jest się we właściwym miejscu, z właściwymi ludźmi, o właściwym czasie. Ostatni raz ten poziom szczęścia koncertowego osiągnęłam jeszcze w Polsce, ale nawet nie pamiętam kiedy. To był koncert, podczas którego nie dbasz o to, że okulary lada chwila mogą odfrunąć w siną dal i powrócić w kawałkach. Po takim wieczorze można już tylko wyjść z klubu i zrobić orła w śniegu, gapiąc się na zimowe rozgwieżdżone niebo Islandii. Zagrali chyba wszystko, co mogli, niemalże cały materiał, który powstał od 2006 roku, ze wszystkich sześciu wydawnictw. A zresztą obejrzyjcie sami. Sudden Weather Change, będę tęsknić, dziękuję ogromnie!
Wywiad z Sudden Weather Change przed wydaniem Sculpture
Recenzja debiutanckiego albumu Stop! Hangrenade in the name of crib death 'nderstand?
Sudden Weahter Change – Godspeed from Icelandic Film School on Vimeo.
Grisalappalisa – Ali jako niekwestionowane odkrycie roku, najlepszy zespół koncertowy roku oraz, co tu dużo ukrywać, mój najlepszy album roku.
Grisalappalisa – Ali jako niekwestionowane odkrycie roku, najlepszy zespół koncertowy roku oraz, co tu dużo ukrywać, mój najlepszy album roku.
Przyznaję się bez bicia. Miłość od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego koncertu tej punk-rockowej kapeli, na jakim miałam okazję być. Zatem są niekwestionowanym odkryciem roku. Szalejący wokalista pochłonięty przez muzykę przyprawił mnie wtedy o opad szczęki. Początkowo był przerażający ze swoim nadmiarem energii, odmiennym stanem świadomości na scenie. Teraz nie wyobrażam sobie, jak mogłoby być inaczej. Członkowie zespołu dają z siebie wszystko, pokazują czym jest rock, a publiczność oddaje im nawet więcej ładunku. Od tamtego pierwszego koncertu kogokolwiek zabieram na występ Grísalappalísa, wychodzi wstrząśnięty, ale chce wracać z każdym kolejnym razem. To coś znaczy. Przez ten rok sporo koncertowali w Reykjavíku, ale ani razu nie mogłabym powiedzieć, że zagrali słabo. Ich wykonania na żywo się nie nudzą, dostarczają wciąż ogromnej punkowej energii i sonicznej radości. Ta ekipa wysyła słuchacza do domu z wielkim uśmiechem na twarzy. Zatem – najlepszy koncertowy zespół roku. Kiedy w lipcu ogłosili, że na dniach wydają debiutancki album, nie mogłam się doczekać. I, o dziwo, nie zawiodłam się. Taka ekipa nie może przecież nagrać słabej płyty! Wieloletnie doświadczenie zrobiło swoje. Jak dla mnie, bez wątpliwości muzycy Grísalappalisa to autorzy najlepszego albumu roku, chociaż konkurencja też się starała, trzeba przyznać.
Muzyczne pocztówki – Grísalappalísa (KEXP, Iceland Airwaves 2013)
Poznajcie Grísalappalísa
Mam wielką nadzieję, że nadchodzący rok będzie nie mniej intrygujący pod względem muzycznym. W Reykjavíku jak grzyby po deszczu powstają kolejne nowe kapele, które dzisiaj jeszcze raczkują, ale już niedługo pokażą na co je stać i zasłużą sobie na dobrze przyjęte koncerty za granicami swojej ojczyzny. Ach, zapomniałabym. Marzy mi się, żeby debiutancka płyta długogrająca Oyama ukazała się w drugiej połowie maja… Mówię Wam, to dopiero będzie płyta! ;)