Erlendis to album na wskroś islandzki. Nie zmieni tego fakt, że jego autorka pochodzi z Quebecu i na Islandii mieszka od kliku lat. Płyta powstała z islandzkich krajobrazów, pustkowi, wiatru, szumu wody, skrzypiących desek rybackich łodzi. Jest próbą opisania obcego miejsca (red. „erlendis” oznacza właśnie takie miejsce) za pomocą dźwięków. Opisania i zarazem oswojenia. Poprzednie projekty artystki były reakcją na zmianę, przedstawione w postaci zaobserwowanych kontrastów – Reykjavik jako nieujarzmiona siła, Montreal wielowarstwowy, strukturalny twór. W ujęciu chronologicznym Erlendis wydaje się kolejnym, naturalnym etapem twórczości Veronique. Tym razem nie chodzi już o dwa światy (Tveir Heimar), ale cała uwaga koncentruje się na Islandii.
Dźwiękowy materiał zebrany przez artystkę pochodzi z różnych miejsc, jest zapisem jej otoczenia, tego co spotkała na Wyspie. Wykształcona w dziedzinie kompozycji elektro-akustycznej nie mogła pozostać obojętna na mnogość otaczających ją dźwięków. I choć nagrania z gatunku soundscape czy field recordings są jedynie drobnym elementem całości, to posłużyły za podstawę nowych kompozycji.
Już od pierwszych dźwięków Erlendis wciąga bez reszty. Otwierający album monumentalny utwór „Minning um himinn” (ang. memory of the sky) jest jak morski przypływ. Z każdą sekundą wlewa się głębiej, pochłaniając wszystkie myśli. Potężne brzmienie sekcji smyczkowej nadaje niebywałej mocy, a jednocześnie sprawia, że utwór jest bardzo spokojny, dostojny. Przypomina kołyszący się ocean, wśród którego słychać echa ludzkich głosów. Dla odmiany, w kolejnym na płycie „Verndari” (ang. protector) dominuje fortepian. Jego kameralne brzmienie tworzy spójną całość z dźwiękowym pejzażem stanowiącym jedną z warstw tej przepięknej kompozycji. Chwilę później „Hvönn” (ang. angelica) otwiera ambientową przestrzeń, która bardzo wolno zamienia się w jednostajną linię fortepianu. Kończące utwór wyciszenie jest idealnym przejściem do „Gætni” (ang. care). Subtelne chóry stanowią rdzeń tej kompozycji, która przenosi słuchacza w kompletnie odległe, nieziemskie miejsce (choć pewnie z powodzeniem mógłby to być jakiś równie piękny islandzki zakątek). To jedyny utwór na płycie, którego część została zarejestrowana poza Islandią – w Berlinie. Całość zamyka krótki „Vestur” (ang. west). Choć Veronique nie zagrała w tym utworze, to jest to oczywiście jej własna kompozycja na dwa instrumenty: klarnet i flet basowy (zagrali Magnús Pálsson i Maria Jönsson). Więcej o powstaniu płyty i inspiracjach w specjalnym wywiadzie dla muzykaislandzka.pl.
Veronique udało się stworzyć własny muzyczny świat, klimatyczny, subtelny, piękny. Kompozycje zawarte na Erlendis są przemyślane od początku do końca, złożone i bogate w warstwie instrumentalnej. Album stanowi całość i słucha się go jednym tchem. Trudno szukać prostych analogii i porównań, ale jestem przekonany, że Erlendis powinna przypaść do gustu tym, którzy cenią Riceboy Sleeps czy Valtari (odwołując się do dorobku producenckiego Alexa Somersa). Spodoba się też lubiącym dokonania Julianny Barwick. A ci, którym bliskie są dźwięki spod znaku ambient/classic/soundscape po prostu ją pokochają.
Minning um Himinn 06:31
Verndari 06:50
Hvönn 08:29
Gætni 04:32
Vestur 01:28