Relacja z krakowskiego koncertu Jónsiego

Sobota, 18 września 2010 r. Go do!

Industrialne otoczenie, zapadający zmrok i chłód. Tuż po godz. 18 przed wejściem na teren huty stała tylko garstka ludzi. Obok nas usiadły trzy gimnazjalistki. Trzymając w rękach bilety zastanawiały się głośno jak wymówić imię artysty, którego miały zobaczyć tego wieczoru. Z każdą minutą ludzi przybywało, tak jak języków, w których rozmawiali. Podjechał kolejny tramwaj i przed główną bramą zrobiło się tłoczno. W stojącym obok namiocie odebraliśmy czekającą na nas czerwoną kopertę i weszliśmy do środka.

Autobus z napisem “Sacrum Profanum” po kilku minutach zatrzymał się przed jasno oświetloną halą. Wewnątrz z głośników sączyły się znajome dźwięki z “Go”. Pośród stoisk z płytami, koszulkami, kawą, gęstniejącym tłumem i hostessami podpisaliśmy drobne pamiątki dla zespołu i umówiliśmy się na spotkanie po koncercie.

Usiedliśmy w pierwszym sektorze, najbliżej sceny. Wokół prawie brak wolnych miejsc. Przez szpary w ścianach konstrukcji tego, co nazywa się halą ocynowni elektrolitycznej widać było, że na zewnątrz zapadły ciemności. Przed nami usiadło starsze małżeństwo. Pan w marynarce, pani w żakiecie.

Czekamy… wszyscy czekają…

Zaczął bardzo spokojnie. Chudy, w starannie przygotowanym, kolorowym stroju, pełnym wiszących sznurków. Z gitarą i delikatnym akompaniamentem. Pierwszy utwór – “Stars in still water” wprowadził publiczność w inny świat. Towarzyszący Jónsiemu muzyk Thorvaldur Thór Thorvaldsson (Doddi) za pomocą smyczków wydobywał dźwięki z  instrumentu podobnego do harfy. Potem na scenie pojawili się inni – Ulfur Hansson, Alex Somers i Ólafur Björn Ólafsson (czyli Óbó). Ożyła też scenografia. Za muzykami znajdowały się dwa wielkie ekrany. Jeden z nich to specjalnie przygotowana konstrukcja, składająca się ze szklanych elementów – przypominających fragment industrialnego pomieszczenia, mocno już zniszczonego i rozsypującego się. Zza tej walącej się części konstrukcji wyłaniał się drugi, płócienny ekran. Natomiast po obu stronach sceny ustawiono po dwa szklane bloki, spełniające rolę mniejszych ekranów. Każda z tych wizualnych warstw pełniła określoną rolę, jednak zdarzenia, które się na nich rozgrywały tworzyły jedną historię. Utworom pochodzącym z solowego albumu Jónsiego towarzyszyły specjalnie przygotowane wizualizacje, które nawiązywały do tekstów i nadawały całości dramaturgii. W “Kolnidur” za plecami muzyków potężny wilk gonił uciekającą sarnę, a w “Sinking friendships” szklane bloki wypełniały się powoli wodą.

Poza utworami ze swojej solowej płyty Jónsi nawiązywał muzycznie do projektu Riceboysleeps, a kawałki znane z “Go” przeplatał nowymi utworami, które powstały już po nagraniu albumu. Muzycy byli w świetnej formie, choć grający na basie Ulfur wciąż miał rękę (łącznie z kciukiem) w gipsie. To jednak w niczym mu nie przeszkadzało. W jednym z utworów usiadł na pełnej naklejek podróżnej walizce i zagrał na dziwnym instrumencie o świeciących klawiszach. Najwięcej pracy miał jednak Doddi – trudno go nazwać perkusistą, bo grał prawie na wszystkim. Przemieszczał się po scenie wydobywając dźwięki z rozstawionych w kilku miejscach nieznanych bliżej instrumentach. A tych na scenie było sporo… Stare pianina, harfy, instrumenty klawiszowe, perkusyjne, coś jakby ksylofon, gitary, ukulele, a do tego urządzenia, przetwarzające głos, z których korzystał Jónsi. Od czasu do czasu loopował fragmenty wokalne. Miotając się po scenie w czasie utworów pochylał się nad małą konsolą miksując i bawiąc się własnym głosem.

W ostatniej części występu na głowie Jónsiego pojawił się pióropusz. Skaczący, biegający i rzucający się po scenie wokalista z zamkniętymi oczami budował coraz większe napięcie. Siedzący przed nami starszy pan, w nieco zniszczonej marynarce również dał się ponieść emocjom – mocno wyginał się w takt kolejnych utworów, których brzmienie było potężne. Każde uderzenie stopy Doddiego wprawiało w drgania nie tylko podłogę hali, ale też jej ściany. Podczas finałowego “Grow till tall” prószący lekko śnieg zamienił się w prawdziwą burzę śnieżną. Sceniczne reflektory rozpruwały mrok hali niczym błyskawice… “You’ll know, you’ll know, you’ll know…” – Jónsi w transie powtarzał ostatnie wersy tekstu, a hala eksplodowała burzą oklasków na stojąco. Po chwili muzycy wyszli podziękować publiczności. Nikt nie czekał na bis. Wszyscy wiedzieli, że po tym co tu zobaczyli i usłyszeli niczego nie można już było dodać.

Przeciskając się przez wychodzących z hali dotarliśmy pod scenę. Dzięki organizatorom (wielkie podziękowania!) weszliśmy za kulisy. Czekając na zespół przyglądaliśmy się dziesiątkom wielkich paczek ze sprzętem, które ze sceny wyjeżdżały wprost do wielkiego tira. Oprócz instrumentów starannie zabezpieczano elementy scenografii…

Po chwili muzycy pojawili się przed namiotem ustawionym na zapleczu hali specjalnie dla nich. Bardzo się ucieszyli na nasz widok.  Uśmiechnięci, nie sprawiali wrażenia zmęczonych. Jónsi wydawał się nieco onieśmielony naszym przybyciem. Całą piątkę obdarowaliśmy skromnymi pamiątkami. Każdy z muzyków dostał podpisane przez nas miniaturowe obrazki Krakowa (szczególnie spodobały się Alexowi i Jónsiemu). Drugi z prezentów bardzo rozbawił muzyków – Ulfur, Alex i Doddi z zaciekawieniem dopytywali co to jest, a po chwili wszyscy gwizdali na glinianych kogutkach. Poprosiliśmy też chłopaków o autografy. Korzystając z moich pleców Jónsi podpisał plakat, który będziecie mogli niebawem zdobyć w specjalnym konkursie! Muszę przyznać, że niesamowicie pozytywne wrażenie sprawili Alex, Ulfur i Doddi – uśmiechnięci, otwarci, pełni energii. Jónsi nieco zagubiony w tym wszystkim co się działo, ale bardzo pozytywnie nastawiony, uważnie słuchał naszych słów :) Natomiast Óbó sprawiał wrażenie zdystansowanego i poważnego gościa :)

W holu, przed wejściem na halę czekała już spora grupa fanów, dlatego razem z zespołem z zimnego zaplecza udaliśmy się w kierunku wejścia. Chwilę później, korzystając z zaproszenia Andrzeja z Polskiego Radia Rzeszów podzieliłem się na antenie swoimi wrażeniami z koncertu. Relację znajdziecie tutaj.


Teraz czekamy już na nowy album i kolejny koncert Sigur Rós. Po solowych dokonaniach Jónsiego można się tylko domyślać, że zespół będzie miał trudne zadanie. Będą musieli się zmierzyć nie tylko ze swoimi poprzednimi dokonaniami, ale też z tym, co przez ostatni rok nawyrabiał Jónsi :)


Takk fyrir Jónsi. Takk!

Bartek // sigur-ros.art.pl

Written By
More from Bartek Wilk
Nominowani do Nordic Music Prize 2011
W ubiegłym roku to właśnie Islandia, za sprawą albumu „Go” Jónsiego zdobyła...
Read More
Leave a comment