Kiedy wcześniej pisaliśmy o dokumentalnym filmie Backyard, nie sądziłam, że przyjdzie mi go obejrzeć już we wrześniu tego roku, kiedy właściwie ten projekt dopiero co ujrzał światło dzienne poza granicami Islandii. Obraz został już doceniony na festiwalach filmowych, a na polskich ekranach pojawił się dzięki koncertującemu w tym tygodniu w Polsce zespołowi Príns Póló.
Do tej pory wydawało mi się, że obowiązkową pozycją entuzjasty muzyki islandzkiej jest Heima. W piątkowy wieczór zmieniłam zdanie. Jeśli chcecie poczuć tą atmosferę małej, ale zżytej społeczności – warto obejrzeć Backyard.
Oglądając materiały z kwietniowego Aldrei för ég suður, dzięki którego transmisji w Internecie pierwszy raz miałam okazję zobaczyć jak Prins Póló bawią się na scenie, trafiłam na nagranie z liderem zespołu – Svavarem Péturem Eysteinssonem. Icelanders ain’t crazy, it’s a myth – powiedział w nim. Kolejny mit, jakoby wszyscy w Reykjavíku się znają, został obalony podczas piątkowego seansu. Ponadto Islandczycy potrafią skrzyknąć przyjaciół na darmowy koncert na własnym podwórku, zarażając ich swoim entuzjazmem.
W filmie jest sporo ciekawostek, na które gdzie indziej niełatwo trafić, a i uraczyć się można pokaźną dawką dobrej islandzkiej muzyki. Aż miło popatrzeć, jak zespoły takie jak Retro Stefson, które w 2009 dopiero zaczynały grać, teraz podbijają serca słuchaczy w całej Europie. Chciałabym doczekać dnia, kiedy w Polsce na takie występy w rodzaju Reykjavík! (Kate Bush!) będą przychodzić rodzice z małymi dziećmi i nie będzie to w żaden sposób zadziwiające dla otoczenia.
Po projekcji filmu w Kinie Pod Baranami przyszła pora na koncert gwiazdy wieczoru. Malutki klub Betel był pełny, a na wstępie w zamian za okazanie biletu dostawało się nasz klasyczny polski wafelek Prince Polo, bez którego właściwie nie moglibyśmy mówić o ekipie Svavara Pétura.
Na rozgrzewkę na scenę wyszedł Loji Höskuldsson. Pseudonim sceniczny Flame. Każdy śpiewać może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi – płomień igrał wesoło i sympatia do zdolności wokalnych gitarzysty Wafelków jest.
Trójka przyjaciół stworzyła chłopca z czekolady, który nagrał płytę i przyjechał do Polski. Pod względem muzycznym bardzo fajnie, niemalże wszystkie utwory z debiutu znalazły się w setliście. A przyznać trzeba, że każdy wieczór na polskiej trasie był inny, co jest wielkim plusem. W końcu nic dwa razy się nie zdarza. Był zagrany chyba najbardziej znany singlowy utwór Niðrá strönd, a na koniec akustyczne wykonanie piosenki FM Belfast – Underwear. Niestety ogniwa łączącego FM Belfast z Prins Póló nie było na występie w Krakowie, za to w zastępstwie pojawiła się Berglind Häsler, prywatnie druga połowa wokalisty. Nie zmieniło to ani trochę faktu, że czwórka Islandczyków na scenie była bardzo sympatyczna i miała dobry kontakt z publicznością. Może jedynie nie byli w stanie namówić nas na wydawanie dźwięków mewopodobnych. Za to zwiększyli tradycyjnie już liczbę arystokracji na ziemiach polskich poprzez koronację dokonaną przez samego Czekoladowego Księcia. Do tego wspólne muzykowanie – Kristján Freyr obsługując bębny, dzielił się także innymi swoimi zabawkami. A wszak wiadomo, że radość się mnoży poprzez dzielenie.
I o to chyba właśnie chodzi, żeby widzieć na sali tyle uśmiechniętych twarzy. Żeby było radośnie i nóżka z własnej nieprzymuszonej woli zaczęła chodzić.
Za ten radosny wieczór należą się podziękowania Borówce – Piątemu Elementowi na polskie trasie Prins Póló, bo to za jego sprawą islandzcy artyści pojawiają się coraz częściej w Polsce. A jeżeli spodobała Wam się płyta Jukk, to może pora napisać list do św. Mikołaja o rychły powrót Księcia ze świtą?